Po dwóch przystawkach, (które już Wam pokazałam), przyszła kolej na danie główne.
Szczerze mówiąc, zawsze mam problem, co wybrać, gdy menu jest rozbudowane, jedzenie rewelacyjne i chciałoby się pokosztować wszystkiego…
Na szczęście El Muelle ma również tzw. opcje mieszane. Dobra alternatywa pozwalająca skosztować więcej rzeczy i nie umrzeć z przejedzenia. I nie zbankrutować.
Stanęło na ceviche mixto – śmiało mogę powiedzieć, że faktycznie najlepsze ceviche, jakiego tutaj kosztowałam; i chicharrones mixto – kawałki ryb, kalmarów, krewetki i inne pyszności obtoczone w delikatnej panierce i smażone na głębokim oleju. Wszystko świeże, chrupiące, wcale nie tłuste. Nasz zdecydowany faworyt z całego spectrum rzeczy, które kosztowaliśmy.
A sama restauracja pęka w szwach.
Fenomenalna sprawa, knajpka ma zero wystroju, plastikowe krzesła i stoły, a jedzenie… naprawdę czaruje.
‘Mieszkać w Limie, choćby jakiś czas, i chodzić tam codziennie. Marzenie…’
Pozdrawiam Was serdecznie!
Nat.
Fascynuje mnie ta peruwiańska kukurydza i tamtejsza kuchnia. Zazdroszczę możliwości skosztowania świeżych owoców morza.
OdpowiedzUsuńAle mi narobiłaś smaku, w pierwszej kolejności na Amerykę Południową, a w trochę bliższej perspektywie na tak podane owoce morza. W sobotę idę na targ! :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWygląda przepięknie. Wielkie WOW.
OdpowiedzUsuńJeśli najlepsze na świecie, to ja poproszę :) A tak na poważnie - zdjęcia i Twoja rekomendacja mówią same za siebie, szkoda, że Lima jest tak daleko...;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń