▼
piątek, 30 września 2011
czwartek, 29 września 2011
Cynamonowa tarta ze śliwkami i orzechami pinii.
Kilka dni w Polsce przed kolejnym wyjazdem.
Jestem zaskoczona, że tak tu ciepło.
'Jak tu ciepło, jak cudnie!' - nie potrafię się nacieszyć :)
Po Norweskiej, zimnej i deszczowej jesieni - ta, tutaj, naprawdę da się lubić.
I lubię ją!
Pije kawę z twarzą do słońca.
Chodzę w japonkach (tak tak! jest ciepło!!) po wilgotnej i zimniej po nocy trawie.
Wstaje rano i piekę tartę.
Wdycham cynamonowy aromat, najwspanialszy.
I dzielę się tartą z najbliższymi.
I cieszę się, że smakuje.
Bardzo polecam!
Cynamonowa tarta na kruchym spodzie ze śliwkami i orzechami pinii.
/Inspiracja – ten przepis/
1 łyżeczka cynamonu
1 – 2 łyżki bardzo zimnej wody
Z podanych składników zagniatamy ciasto.* Formujemy z niego spłaszczoną kulkę i wstawiamy do lodówki na min 30 min.
* Tarta na zdjęciu jest mniejsza. Zrobiłam ją z 200 g mąki – resztę składników proporcjonalnie zmniejszyłam.
Ponadto:
ok 12 sztuk wypestkowanych śliwek
2 łyżki cukru /najlepiej brązowego/
2 łyżki soku z cytryny
½ łyżeczki mielonego cynamonu
1 pełna łyżka orzechów piniowych, uprażonych na suchej patelni
Wypestkowane śliwki skrapiamy sokiem z cytryny, posypujemy cukrem i cynamonem.
Schłodzone kruche ciasto rozwałkowujemy bezpośrednio na blasze na grubość ok. ½ cm. Najłatwiej jest zrobić to po przykryciu ciasta folią spożywczą – nie klei się wtedy do wałka i nie łamie :)
Na środku ciasta ciasno układamy śliwki, zostawiając od brzegów ok. 3 – 4 cm wolnej przestrzeni. Zaginamy brzegi ciasta, tak, aby lekko zachodziły na owoce.
Pieczemy 10 min w temp 200 st C, a następnie 20 - 30 w temp 180 st . C /piekłam 25 min – wyszło idealnie/.
Brzegi ciasta powinny być wyraźnie zarumienione.
Po upieczeniu posypujemy uprażonymi orzechami pinii. Można również posypać cukrem pudrem – jeśli lubicie :)
Smacznego!
wtorek, 27 września 2011
Oswajam jesień! I imbirowa, glazurowana marchewka.
Pamiętam, że jako dziecko lubiłam jesień.
A przynajmniej nie przeszkadzała mi ona zupełnie.
Była ona czasem spacerów i ciepłych barw.
Zbieranych z tatą kasztanów i żołędzi.
Całych ‘wypraw na kasztany’ i skakania przez płoty – po za płotem, zawsze były ładniejsze.
I robienia z mamą kasztanowych ludzików.
Całymi godzinami.
Mnóstwo ludzików z kasztanów i zapałek. I z żołędzi.
Piękna, błyszcząca kasztanowa skórka…
Była czasem wchodzenia w stosy suchych liści.
Przyjemnie szeleszczących pod jesiennymi już butkami za kostkę.
I bukietów z liści.
I wkładania liści pomiędzy stronnice książek rodziców.
I zapominania o nich, aż do następnego roku.
Była czasem zbierania czerwonych korali jarzębiny.
I nawlekania ich w niekończące się sznury.
Wieszane na klamce pokoju.
I na szyi…
I czasem kilkugodzinnych wypraw na grzyby.
Zapachu ściółki i małych żabek uciekających spod nóg.
Radosnych okrzyków, gdy coś się znalazło.
Aromatu suszonych grzybów roznoszącym się po domu.
I niedzielnej jajecznicy z prawdziwkiem.
I była czasem wędrówek po górach.
I fioletowych wrzosowisk.
I pierwszego szronu o poranku.
Jesień była czasem czerwieni.
I brązów. Czasem żółci i pomarańczu..
Przesycona barwami słabego już słońca.
Radosna.
Radosna.
Znów muszę oswoić jesień…
Glazurowana marchew z imbirem
źródło - przepis Liski
300 g marchwi, pokrojonej w słupki /lub baby carrots/
1 łyżka masła
1 łyżeczka cukru
½ łyżeczki soli
10-15 g świeżego imbiru, drobno startego
1 łyżeczka cukru
½ łyżeczki soli
10-
ulubione zioła / u mnie tymianek i zioła prowansalskie /
Na patelni rozpuszczamy masło. Dodajemy cukier, sól i imbir i smażymy 2 – 3 min, aż imbir zacznie pachnieć.
Wrzucamy pokrojoną marchewkę, obtaczamy ją w maśle i smażymy na dużym ogniu 2-3 min.
Po tym czasie wlewamy na patelnię wodę, tak, żeby minimalnie przykryła marchewkę. Doprowadzamy do wrzenia, i gotujemy pod przykryciem przez ok. 10 – 15 min, od czasu do czasu mieszając – generalnie gotujemy tak długo, żeby marchewka wchłonęła całą wodę i leciutko się przypiekła. Od czasu do czasu mieszamy, żeby nie przywarła do dna patelni.
Na koniec dodajemy dowolne zioła.
Podajemy od razu z kromką razowego lub chrupkiego pieczywa.
Lub z czym tylko lubicie :)
Smacznego!
sobota, 24 września 2011
Czekoladowa błogość. Podwójnie czekoladowe muffiny z malinami.
Uwielbiam się n i e spieszyć.
Leniwie przeciągać w pościeli, mrużyć oczy do porannych słonecznych promieni.
Móc przestawiać budzik. Raz i raz drugi…
Chodzić na boso.
Rano.
W szlafroku.
I nic nie musieć.
Usiąść z filiżanką kawy.
Podumać.
I piec muffiny.
Czekoladowe…. Czekoladowa błogość.
Mieszać błyszczącą czekoladę.
I palcami czyścić garnuszek.
I palcami zbierać to, co kapnie na blat…
Wyjadać maliny…
I zaglądać do piekarnika. Co minutę.
Patrzeć jak rosną.
Patrzeć jak pęka czekoladowa skórka.
I wdychać zapach – najpiękniejszy.
Czekoladowe muffiny.
Z malinami.
Czyż może być coś lepszego?...
Podwójnie czekoladowe muffiny z malinami.
/źródło – ten przepis/
1 tabliczka (100 g ) dobrej jakości ciemnej czekolady (najlepiej 70% kakao)
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
250 ml mleka
2 jajka, rozbełtane
100 – 150 g malin (ile lubicie)
* lub 100 g mieszanych (mlecznych i czekoladowych) czekoladowych chipsów
Tabliczkę ciemnej czekolady łamiemy na mniejsze kawałki i rozpuszczamy w kąpieli wodnej. Gdy tylko będzie płynna, ściągamy z ognia.
Mąkę łączymy w dużym naczyniu z proszkiem do pieczenia i cukrem.
W drugim naczyniu mieszamy ze sobą ‘mokre’ składniki: masło, jajka, mleko i płynną czekoladową masę.
Suche składniki łączymy z mokrymi, krótko i energicznie mieszając je łyżką. Na koniec dosypujemy połamaną czekoladę (mleczną i gorzką – ja dałam pół na pół, jednak możecie te proporcje dowolnie modyfikować. Tak jak lubicie najbardziej:) )
Nakładamy muffinową masę do papilotek do ok. ½ wysokości, kładziemy na środek po 2 – 3 maliny, po czym przykrywamy je kolejną łyżką masy. Możemy śmiało wypełnić papilotki do 4/5 wysokości. Górę każdego muffina dekorujemy ponadto kilkoma malinami.
Pieczemy ok. 20 – 25 min w temp. 200 st . C.
Studzimy na kratce.
Pyszne ze świeżymi malinami….
Smacznego!
czwartek, 22 września 2011
Śliwki. Tarte tatin - nie do końca klasycznie.
Polecam!
Tarte tatin ze śliwkami. Wersja mini.
/ porcja na wypełnienie żeliwnego garnuszka o średnicy 20 cm /
Kruche, maślane ciasto:
110 g mąki pszennej
20 g cukru
50 g masła, bardzo miękkiego
50 ml bardzo zimnej wody
szczypta soli
Podane składniki zagnieść szybko na gładkie ciasto.
Od razu rozwałkować je na placek o średnicy nieco większej / o 1 -2 cm / od naczynia w którym będziemy piec tartę.
Rozwałkowane ciasto najlepiej jest położyć na kawałku folii spożywczej - nie przyklei nam się wtedy do talerza :)
Przykrywamy drugim kawałkiem folii żeby nie obeschło, i tak przygotowany 'placek' wkładamy do lodówki na co najmniej 30 min.
Od razu rozwałkować je na placek o średnicy nieco większej / o 1 -
Rozwałkowane ciasto najlepiej jest położyć na kawałku folii spożywczej - nie przyklei nam się wtedy do talerza :)
Przykrywamy drugim kawałkiem folii żeby nie obeschło, i tak przygotowany 'placek' wkładamy do lodówki na co najmniej 30 min.
Treść:
12 – 15 sztuk dojrzałych śliwek
25 g masła, miękkiego
50 g cukru
Cukier i masło rozpuścić na żeliwnej patelni / ja użyłam żeliwnego garnuszka o średnicy 20 cm /
Ważne, żeby naczynie nie miało elementów drewnianych czy plastikowych – będziemy później wkładać je do piekarnika.
Gdy cukier się skarmelizuje / 3 – 5 min /, dodajemy śliwki. Delikatnie obracamy owoce, tak aby dokładnie pokryły się karmelowym syropem. Ściągamy z ognia.
Wyjmujemy ciasto z lodówki i układamy na owocach, starannie zalepiając brzegi i podwijając je nieco pod śliwki / żeby sok i cukier nie wypłynął na ciasto podczas pieczenia /.
Piec w temperaturze ok. 180 st C przez 30 – 40 min. Ciasto powinno być złoto – brązowe.
Tartę wyjmujemy z piekarnika.
Przed jej odwróceniem dobrze jest odczekać ok. 5 min aż tarta odrobinę wystygnie i się ‘zawiąże’.
I samo odwracanie - nakładamy na patelnię duży talerz i jednym ruchem odwracamy tartę.
/PS/ śliwkowa tarte tatin wyszła wyjątkowo dobrze – śliwki nie przykleiły mi się w ogóle do dna garnuszka, może dlatego że są bardzo soczyste.
Jeśli jednak kilka owoców zostanie Wam w garnuszku / na patelni – delikatnie je odklejamy i układamy na tarcie – nic nie będzie widać ;)
Smacznego!
wtorek, 20 września 2011
Kompozycja idealna. ‘Miodowa’ sałatka z gruszką, orzechami włoskimi i roquefortem.
Skosztowałam tej sałatki i… robiłam ja dwa dni pod rząd!
Co naprawdę rzadko mi się zdarza - a to już o czymś świadczy.
Miodowa słodycz, aromat gruszki, goryczka i chrupkość włoskich orzechów, masło i ‘pazur’ w postaci niebieskiego pleśniowego sera – połączenie zachwycające.
Niesamowite jest, jak czasem kilka tak zupełnie różnych smaków, r a z e m stanowi doskonałą całość, idealnie zbalansowaną kompozycję.
Niesamowite, nie sądzicie?...
Magia gotowania…
‘Miodowa’ sałatka z gruszką, orzechami włoskimi i roquefortem.
/porcja dla jednej, głodnej osoby../
Inspiracja - ten przepis
2 gruszki, średnio dojrzałe
garść orzechów włoskich
garść rukoli
1 – 2 łyżki miodu
1 łyżka masła
ok 15 – 20g sera z niebieską pleśnią (roquefort, rokpol czy lazur)
Gruszki przekroić na pół, wyjąć gniazdo nasienne i pokroić wzdłuż na ósemki. Jeśli mają brzydką, twardą skórkę – obrać.
Na patelni roztopić łyżkę masła, wrzucić gruszki i smażyć na dość dużym ogniu aż lekko się zarumienią. Razem z masłem przełożyć do miseczki w której będziemy jeść sałatkę.
Na tą samą patelnię wrzucić orzechy włoskie, podprażyć je 2 – 3 min, a następnie dodać miód. Cały czas mieszkając poczekać aż miód się rozpuści i dokładnie pokryje orzechy. Zdjąć z ognia.
Do gruszek dodać rukolę, wymieszać, i polać całość miodowo – orzechowym sosem.
Na samą górę pokruszyć ser z pleśnią.*
Podawać od razu po przygotowaniu, jest naprawdę pyszne na ciepło!
* Robiłam tą sałatkę także bez dodatku sera – jest wtedy znacznie delikatniejsza, już t y l k o słodka, zdecydowanie bardziej deserowa. Wszystko zależy od tego na jakie smaki mamy ochotę :)
Smacznego!
sobota, 17 września 2011
Ostatnie dni w Norwegii.
To moje ostatnie dni w Norwegii.
Koniec sezonu, na Campingu zieją pustki.
Turyści - niedobitki narzekają na pogodę:
’Co tu robić gdy tak leje? Zawsze tu tak leje??’
‘No leje. Zazwyczaj. We wrześniu to już szczególnie. ‘
‘A to kiedy najlepiej przyjechać, kiedy macie ładnie?’
‘Nooo… w tym sezonie to w zasadzie trudno powiedzieć. Chyba mimo wszystko sierpień najładniejszy. Ale i tak zimno. I też pada. Tylko nie tak dużo… naprawdę trudno powiedzieć...’
Norwegia.
Sprezentowała mi wczoraj dzień bajecznej pogody.
Mimo września i mimo wszystko.
Mimo 12 st . C.
Niebo bylo g r a n a t o w e. I slońce! Jak ja dawno nie widziałam t a k i e go slońca!
Wdycham zimne, morskie powietrze, z rozkoszą mrużę oczy i uśmiecham się do słońca.
I uśmiecham się do świata.
Jest idealnie. Jest slonce - jestem szczęśliwa!
W porcie pachnie morzem.
Specyficzna mieszanka rybno - wodorostowa.
Biorę aparat, i niespiesznie przechadzam sie uliczkami starego Stavanger.
Przyglądam sie drzwiom, wchodzę ludziom na miniaturowe podworza.
Zaglądam do okien.
Bajeczne domki, maleńkie, drewniane. Stary, zapomniany świat.
Z oddali dochodzą nawoływania mew.
Czyjeś obcasy stukają na bruku.
Z uchylonego okna słychać rozmowę.
Przysiadam na murku i chłonę każdy moment.
Jest pięknie.
'Stavanger is the Northern Europe's largest and best preserved wooden house settlement.
In Old Stavanger more than 170 houses built in the late 1700s and early 1800s are preserved and renovated.
A walk through Old Stavanger is an experience to remember.
The houses are owned partly by private people, partly by the municipality.'
środa, 14 września 2011
Chrupiące, najlepsze nuggetsy z kurczaka.
Co to dużo mówić.
Rewelacyjny przepis na kurczaka.
Mięso jest delikatne i kruche, panierka złocista i chrupiąca…
Do niejednokrotnego powtórzenia.
I na obiad, ale też równie dobrze sprawdzi się jako przekąska.
Kilka kąsków, do wieczornego pochrupania.
Naprawdę polecam!
/PS/ Nigella naprawdę zna się na rzeczy…;)
Nuggetsy Nigelli.
Nigella’s chcicken nuggets.
Źródło – zmodyfikowany przepis Nigelli Lawson.
2 piersi z kurczaka
1 szklanka jogurtu naturalnego /w oryginale maślanka/
8 prostokątnych, słonych krakersów
sól i świeżo zmielony pieprz do smaku
1 łyżeczka czerwonej ostrej papryki
Piersi z kurczaka pokroić na dość cienkie paski (Nigella radzi przed pokrojeniem rozbić mięso – ja tego nie robię, N.)
Posolić, popieprzyć, dodać paprykę (lub inne przyprawy – to już zależy od Was), i dokładnie wymieszać z jogurtem naturalnym. Mięso w takiej marynacie wstawić do lodówki na kilka godzin (najlepiej na całą noc – naprawdę warto!). Ja zawsze przyrządzam mięso wieczorem, a smażę nuggetsy następnego dnia po południu.
Krakersy wrzucić do foliowego woreczka i rozbić ja na miazgę (bardzo łatwo i szybko robi się to wałkiem). Kawałeczki kurczaka wyjmować z jogurtowej marynaty, obtaczać w pokruszonych krakersach (dość mocno dociskając mięso), i kłaść na rozgrzany olej.*
Smażyć na średnim ogniu ok. 2 – 3 min z jednej strony, aż nabiorą złotobrązowego koloru.
* Opcjonalnie, w wersji bardziej dietetycznej, można obtoczone w panierce kawałki kurczaka ułożyć na wyłożonej papierem do pieczenia blasze. Piec w temp. 220 st C. przez ok. 15 – 20 min. Tej wersji osobiście nie wypróbowałam, nie wiem więc czy są równie dobre :)
A Wy, macie w tym względzie jakieś doświadczenie? :)
Podawać z ulubionym sosem (np. barbecue, musztardą, sosem jogurtowym, czosnkowym…)
I sałatką (u mnie z żółtymi i czerwonymi pomidorkami z odrobiną balsamino i łyżeczką piniowych orzeszków).
Lub z czym tylko chcecie! :)
Miłego chrupania!