W r ó c i ł a m .
Niby jeden tylko tydzień, tak krótko, a mam wrażenie, jakby nie było mnie co najmniej ze dwa.
Tygodnie :)
Długie dni, a każdy zupełnie inny.
Daliśmy się zgubić w wąziutkich uliczkach J e r u s a l e m.
Gdzie przytłacza ciężar historii, a wielkie kultury mieszają się tak, jak nigdzie indziej nie doświadczyłam…
Nierzeczywiste poczucie wędrówki w czasie, w przestrzeni.
Dzielnica żydowska, tuż obok obrazki jak wycięte z marokańskiej mediny… Eklektyczne kościoły chrześcijańskie, obok piękne meczety.
Miasto na wzgórzach, z jasnych kamieni.
Pity na stojąco sok g r a n a t o w y gasi pragnienie.
Z najpiękniejszych granatów!
A później była słoność Morza Martwego. Roztwór nasycony soli.
I puste, gigantyczne przestrzenie wokół Masady, starej fortyfikacji na wzgórzu, ostatniego punktu oporu Chrześcijan.
Zanim przyszli Rzymianie. Nie zastali w Masadzie nikogo żywego… woleli śmierć od uwięzienia.
Znów ciężar historii… i zachwyt. Zbudować coś takiego!
Nurkowanie w Morzu Czerwonym..
I Carmel Market w Tel Avivie.
O którym na pewno jeszcze napiszę.
I o jedzeniu napiszę, obiecuję :))
Wspaniałe zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńFantastyczna wyprawa!
OdpowiedzUsuńIzrael to moje marzenie, ciagle jeszcze nie spelnione. Piekne zdjecia. Pozdrawiam serdecznie. Monika
OdpowiedzUsuńŚwietne zdjęcia, zwłaszcza kulinarne. :)
OdpowiedzUsuńna pewno miasto, w którym aparatu fotograficznego nie da rady nosić w kieszeni:)
OdpowiedzUsuńsok z granatu świezo wyciskany - bardzo kuszący:)
Soczyste zdjęcia pełne wyrazu :) Podróż musiała być interesująca! :)
OdpowiedzUsuńCudowne zdjęcia, cudowna podróż.! Soczystość granatu zniewalająca!
OdpowiedzUsuńPozdrowionka :)