poniedziałek, 31 marca 2014
piątek, 28 marca 2014
Cytrynowy sernik bez pieczenia. Z pistacjami.
W moim pierwszym wynajmowanym mieszkaniu nie miałam piekarnika.
W drugim miałam - z e p s u t y.
Gdy wracam do postów z tamtych czasów, prawie w każdym z nich narzekałam na jego brak. I wcale się nie dziwię! Dziś nie wyobrażam sobie życia bez możliwości pieczenia, choć i tak standard pozostawia wiele zastrzeżeń...
Gazowy, z dolną grzałką. Brak termoobiegu, brak jakiejkolwiek regulacji. Regulacja - na oko :)
Ale jest, piecze, mam na niego swoje patenty.
A tu moi Kochani, moje najnowsze odkrycie. S e r n i k taki, na zimno. Bez p i e c z e n i a.
I tak prosty, że nie może się nie udać, u d a w a l n o ś ć w tym wypadku musi wynosić 100%! =)
Idealny na lato. Kiedy myśl o włączeniu piekarnika napawa zgrozą.
Leciutki i puszysty.
Latem na pewno do powtórzenia, już wyobrażam sobie piętrzące się na nim maliny.....
Tym razem - z pistacjami.
Warto!
Sernik na zimno z pistacjami.
/z podanej ilości wyszła mi mała, 23 cm okrągła blaszka/
500 g białego sera /użyłam potrójnie mielonego, z wiaderka/
1 cytrynowa galaretka
120 g miękkiego masła
1 szklanka cukru pudru
3 jajka /białka i żółtka osobno/
2 paczki herbatników 'Petit Beurre' /lub innych maślanych/
2 - 3 garście obranych pistacji, do dekoracji
Galaretkę rozpuszczamy w 100 ml gorącej wody. Odstawiamy do wystygnięcia.
W misie miksera ubijamy cukier z masłem na gładką masę. Ciągle miksując, dodajemy 3 żółtka, ser oraz wystudzoną galaretkę.
W osobnym naczyniu ubijamy na sztywno pianę z białek, dodajemy do masy serowej. Delikatnie mieszamy całość.
Na dno tortownicy wysypujemy pokruszone herbatniki, wykładamy masę serową. Wierzch posypujemy pistacjami /oczywiście możecie udekorować sernik czym tylko chcecie :) /.
Odstawiamy do lodówki.
Podajemy dobrze schłodzony.
Smacznego!
poniedziałek, 24 marca 2014
Kuchnia włoska. Spaghetti alla puttanesca.
Kuchnia włoska. Moja u l u b i o n a ! Kocham ją za prostotę i czystość smaków. Kilka najwyższej jakości składników, i powstaje piękne, prawdziwe danie. Kocham za sery, za wino, za prosciutto i za .. podejście do życia i jedzenia :)
Zważywszy na mój sentyment, tym bardziej miło mi ugotować pyszną włoską pastę dla Tripsta.pl - bo po miesiącu kuchni tureckiej, pora przyszła na miesiąc włoski - dalej więc z radością wspieram akcję Europa od kuchni :)
Spaghetti alla puttanesca - tak często gości na moim stole. Jest w tej paście wszystko, co lubię. Świeżość pomidorów i pietruszki, ostrość pepperoncino, słoność anchovies i kaparów. Jedno z tych dań, kiedy zawsze przy jedzeniu, kolejny i kolejny raz uświadamiam sobie, że wciąż nie mam tego klasyka w bazie przepisów na blogu.
Moi drodzy, oto i on!
Viva la Italia! Viva la pasta!
* * *
Spaghetti alla puttanesca.
/porcja dla dwóch osób/
ok 300 g makaronu spaghetti
puszka dobrej jakości włoskich pomidorów
2 - 3 łyżki oliwy z oliwek
3 ząbki czosnku, pokrojone w plasterki
5 filecików anchovies
garść czarnych oliwek, przepołowionych
garść kaparów
1 mała, suszona pepperoncino
świeża natka pietruszki
Makaron gotujemy al dente.
Na dużej patelni rozgrzewamy oliwę, wrzucamy czosnek, smażymy 1 - 2 minuty, aż nabierze złotego koloru (uwaga! nie można czosnku przypalić! Cale danie będzie gorzkie i do wyrzucenia...).
Dokładamy fileciki anchovies i pepperoncino, smażymy chwilkę mieszając drewnianą łyżką. Dodajemy pozostałe składniki sosu - oliwki, kapary i połowę posiekanej natki pietruszki, zalewamy całość pomidorami z puszki (w sezonie oczywiście lepiej użyć świeżych pomidorów - wcześniej sparzonych i obranych ze skórki).
Gotujemy sos przez ok 5 min na wolnym ogniu - aż wyraźnie się zredukuje.
Na patelnię z sosem wykładamy ugotowany makaron., starannie mieszamy.
Podajemy gorące, posypane pozostałą natką pietruszki.
Smacznego!
środa, 19 marca 2014
Tom Yum. Wariacja na temat.
Dziś zupa tajska, w raczej wariacja na temat, bo w Tajlandii niestety j e s z c z e nie byłam, trudno mi więc prawidłowo zbalansować smaki.
Zupę zrobiłam już jakiś czas temu, i dziś niniejszym wyciągam ją z czeluści komputera na światło dzienne - niech ma! Bo pyszna jest :)
W konsumpcji, tudzież pozowaniu do zdjęcia =) pomagała mi z zapałem - Basia :*
Tom Yum.
/porcja dla 3 - 4 osób/
Uwaga! Zrobiłam dość duży garnek zupy, tu dodałam szczyptę tego, tu tamtego… Przepis jest dość 'na oko', trzeba kosztować i dosmaczać zupę wg własnych upodobań. Ja np. wolę mniej kwaśną, bardziej pikantną.
Powodzenia! :)
1 litr bulionu z kurczaka /lub warzywnego/
2 pojedyncze piersi z kurczaka, pokrojone w paski
1 puszka /400 ml/ mleka kokosowego
2 - 3 łyżki oliwy
2 szalotki, posiekane
ok 20 dag zielonej fasoli szparagowej
kilka(naście) małych pieczarek, przekrojonych na połówki
kilka(naście) pomidorków koktajlowych, przekrojonych na połówki
2 - 3 łodyżki trawy cytrynowej
5 - 7 liści limonki kaffir
sok z 1/2 limonki /opcjonalnie, ja nie dałam, nie chciałam bardzo kwaśniej zupy/
ok 3 łyżek tajskiej pasty Tom Yum*
ok 2 łyżki sosu rybnego
1 mała czerwona papryczka chilli, posiekana
sól morska, do smaku
ok 1 łyżeczki cukru trzcinowego
1 paczka makaronu ryżowego - wstążki
W woku (ewentualnie garnku z grubym dnem) rozgrzewamy oliwę, wrzucamy pokrojoną pierś z kurczaka, solimy do smaku. Smażymy chwilę na dużym ogniu, przekładamy z woka do miski.
Na tej samej oliwie smażymy fasolkę, odkładamy na bok. Analogicznie postępujemy z pieczarkami.
Wszystkie podpieczone składniki (mięso i warzywa), wykładamy ponownie do woka, dodajemy posiekaną szalotkę i pomidorki koktajlowe, pastę Tom Yum.
Całość zalewamy bulionem, mieszamy.
Trawę cytrynową rozgniatamy nożem, dodajemy do bulionu. Wsypujemy liście limonki kaffir, wlewamy mleko kokosowe.
Teraz doprawiamy, tu naprawdę wg uznania.
Całą tajemnicą jest zbilansowanie smaków: słodkiego, ostrego, słonego i kwaśnego. Dodajmy (wciąż kosztując!) sosu rybnego, chilli, trochę soli, cukier trzcinowy, ewentualnie soku z limonki (choć kwasota jest już z trawy cytrynowej i liści kaffir - dla mnie było wystarczająco kwaśne).
Makaron ryżowy przygotowujemy wg przepisu na opakowaniu.
Do miseczki nakładamy makaron, zalewamy gorącą zupą.
Posypujemy świeżą kolendrą, ewentualnie posiekaną natką pietruszki.
Smacznego!
niedziela, 16 marca 2014
Kulinarne podróże od kuchni II. Dwa słowa o mnie i… inna perspektywa :)
Dokładnie t r z y lata temu wrzuciłam na bloga pierwszego posta. 'Jak się jada w Chinach' zapoczątkowało moją przygodę z blogiem i… nie wiem jak to się stało, że od tamtego dnia minęło już tyle czasu.
Dużo się zmieniło.
Gdy zaczynałam pisać, robić pierwsze zdjęcia, nie wyobrażałam sobie, że poniekąd zamieni się to moją pracę zarobkową. Co więcej, w pracę, którą kocham! Bo wszystko to powstało z czystej motywacji wewnętrznej, z autentycznej pasji.
I to jest chyba sedno. Sedno wszystkiego, co robimy. Ostatnio, wśród znajomych wywiązała się ciekawa dyskusja na temat pracy. Robiąc coś dla siebie i robiąc to naprawdę dobrze, prędzej czy później odniesiemy z tego realne korzyści. Jestem tego zdania. Myślę, że to co robimy, zatacza swoiste koło i wraca do nas, w którymś momencie naszego życia. Wraca do nas, i daje nam coś w zamian. A jak Wy sądzicie?
Gdy teraz patrzę na pierwsze zdjęcia, robione w poprzednim jeszcze mieszkaniu i na Campingu w Norwegii, gdzie pracowałam przez wiele miesięcy (zdumienia ludzi, gdy stawiałam talerz na drewnianym podeście pod Caravanem, albo starym drewnianym białym krześle, i robiłam foty - nigdy nie zapomnę! :) ), widzę błędy i moją nieporadność.
Ale widzę też postęp! I to buduje.
Wszystkiego nauczyłam się sama, eksperymentując i podglądając najlepszych. Z czasem z fotografii zniknęły brzydkie, ostre cienie, zniknęła żółtawa poświata sztucznego, o k r o p n e g o światła. Polowałam na dzienne światło, a w Norwegii zdarzało mi się robić foty n a p r a w d ę późno, kiedy słonce nabierało złotego, ciepłego koloru.
Teraz, nauczyłam korzystać się z lamp studyjnych, i bardzo mocno mnie to odciążyło. Nie ma już stresu pod tytułem, 'szybko szybko bo światło już słabe' i dramatycznego podkręcania ISO, choć w dzień nadal wolę naturalne światło.
I co robię teraz? Już Wam mówię i pokazuję :)
Z początkiem tego roku, coś się zmieniło. nagle i nieoczekiwanie dostałam mnóstwo ciekawych zleceń, i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że od stycznia, pracuję niemal na cały etat jako fotograf kulinarny.
Ostatni miesiąc, spędziłam na przygotowywaniu, stylizowaniu i fotografowaniu dań, na nowo powstający portal dietetyczny. W sumie ponad 300 potraw… :)
Poniżej, wrzucam kilka printscreen'ów z dropboxa - mała zajawka dla Was jak to wygląda. Zdjęć jest bardzo dużo i scrollowanie wydaje się trwać i trwać.
I na deser, mała niespodzianka :)
Namówiłam mojego P., na napisanie krótkiego tekściku na temat. No właśnie, jak to jest od tej 'drugiej' strony, czyli krótko mówiąc, kto to wszystko zjada :)
Zapraszam do czytania i życzę Wam z całego serca - realizujcie marzenia!
Może brzmi to banalnie (a nawet na pewno tak brzmi…), ale - da się :)
* * *
Felieton. Diety.
"- Dostałam zlecenie!! Mam ugotować i obfotografować kilkadziesiąt diet.
Super - pomyslałem, ciesze się że Twoja pasja się rozwija.
-To są diety dla sercowców, bardzo zdrowe….I tutaj zapaliła mi się pierwsza czerwona lapmka. Nie, żebym żywił się samym junk foodem ale przymiotnik "zdrowo" automatycznie wywołuje u mnie pole skojarzeniowe: zielono, sałata, bez węglowodanów, gotowany kurczak,wiecej sałaty….STOP.
- Nie narzekaj, nie jest źle, tu mam przykładowe dania: tatar ze śledzia, zupka cebulowa z grzankami…
- O!
-Pasta z makreli z ogórkiem na grzankach z razowego chlebka, papryczki faszerowane mięsem, zasmażana kasza gryczana z wędzonym toffu. Kazda dieta składa się ze śniadania, drugiego śniadania, obiadu, podwieczorku i kolacji. To akurat nam się przyda zazwyczaj jedliśmy 2 posiłki dziennie.
- Ok - pomyślałem – nie jest źle. To ty gotuj a ja będę jadł, układ idealny.
- będę robić po dwie takie diety dziennie żeby zmieścić się w terminie i lepiej wykorzystać składniki.
- będziemy grubi!
- nie przesadzaj, to są malutnie porcje.
Muszę się przyznać że na poczatku faktycznie, źle nie było. Naprawdę dobrze przemyślane i smaczne rzeczy. Jedak po około 2 tygodniach widziałem już całkiem na zielono: łosoś w szpinaku, cykoria z pstragiem i rodzynkami, brukselka z brokułami. Łosoś w sałatą. Nie żebym narzekał, po prostu zaczełem tęsknić za „tradycyjną” kuchnią Nat. Chodziło za mna spaggetti bolońskie, makaron penne z pesto i tuńczykiem, klopsiki z pure, schabowy No i to, że teraz mam absolutny zakaz wchodzenia do kuchni.
- musisz mieć miejsce w brzuszku na to co robie, nie będziemy wyrzucać jedzenia. Poza tym ja wszystkie składniki mam dokładnie wyliczone, wszystko jest mi potrzebne.
I faktycznie raz zjadłem banana, nie mineło 45min jak musiałem latać do sklepu po tego banana bo
- … jest mi dzisiaj niezbędny do przepisu.
Cóż, takie uroki mieszkania pod jednym dachem z fotografem kulinarnym…Nat a może tak następną sesję zrobisz z dietami śródziemnomorską??"
Dobrej niedzieli Kochani!
wtorek, 4 marca 2014
Kuchnia Turecka III. Baklava.
Obiecałam d e s e r ?
Jest i deser! A jakże, nawet po obfitym posiłku, zawsze znajdzie się miejsce na małą słodycz :)
Co więcej, obiecałam deser t u r e c k i. Jest B a k l a v a.
Turecki klasyk, ekstremalnie słodki i sycący, naprawdę pyszny. Tym słodkim, pięknym akcentem, zamykam turecką odsłonę 'Europy od kuchni' organizowanego przez Tripsta.pl.
Obalam też mit - baklava nie jest trudna! Jest zwyczajnie pracochłonna.. :)
Każdy płat ciasta filo, tak, każdy jeden (!) trzeba starannie nasmarować klarowanym masłem.
To trwa. Ale robi się całkiem przyjemnie.
Polecam, jest pyszna!
A lotów do Turcji możecie poszukać np. tutaj - klik.
Baklava.
porcja na naczynie o wymiarach ok 18 - 26 cm, lub trochę większe.
1 opakowanie ciasta filo (około 400 g)*
500 g orzechów włoskich
2 łyżeczki cynamonu w proszku
ok 1/4 szklanki cukru (użyłam cukru trzcinowego)
300 g roztopionego, klarowanego masła
duża garść posiekanych pistacji, do udekorowania ciasta
3/4 szklanki wody
1 i 1/2 szklanki cukru**
** w niektórych przepisach znalazłam miód, zamiast cukru
Zaczynamy od przygotowania syropu - musi mieć czas się przestudzić.
Do małego garnuszka wlewamy wodę, dodajemy cukier. Zagotowujemy, co jakiś czas mieszając aż cukier zupełnie się rozpuści.
Gotujemy na małym ogniu, aż syrop zgęstnieje (ok 10 min).
Miksujemy razem orzechy włoskie z cukrem i cynamonem - orzechy powinny być drobno posiekane.
Formę, w której będziemy piec baklawę smarujemy klarowanym masłem. Na dno kładziemy jeden płat ciasta filo (pozostałe trzymamy pod ściereczkę, żeby nie obeschły) i znów smarujemy masłem :) I kolejny, i kolejny, każdy smarując roztopionym masłem. W sumie, na spodzie powinno znaleźć się 8 warstw ciasta filo.
Na tak przygotowany spód, wykładamy połowę masy z orzechów, wyrównujemy i przekładamy 4 płatami ciasta filo (każdy dokładnie smarujemy masłem).
Wykładamy pozostałe orzechy.
I kolejne 12 płatów filo na wierzchnią warstwę, każdy, łącznie z zewnętrznym płatem, posmarowany masłem.
Przed włożeniem ciasta do piekarnika, kroimy baklavę w kwadraty lub romby. (Użyłam cienkiego ostrego noża - kroi się całkiem dobrze, uważajcie tylko żeby przeciąć w s z y s t k i e warstwy - inaczej po upieczeniu będzie się fatalnie nakładać).
Piekarnik nagrzewamy do 140 st C.
Piec przez ok 2 h - uwaga! ja piekłam ok 1,5 h - i niczego mojej baklavie nie brakowało.
Ciasto musi wyraźnie rozwarstwić się na górze i zarumienić na złotobrązowy kolor.
Po wyjęciu z piekarnika, jeszcze gorące, polewamy ostudzonym syropem cukrowym.
Posypujemy posiekanymi pistacjami.
Smacznego!!
sobota, 1 marca 2014
Kulinarne podróże 'od kuchni'. B i a ł a kuchnia.
Kochani! W koncu udalo mi sie znaleźć kilkanśscie minut na foty mojej odnowionej, białej teraz, kuchni :)
Jest tak biało, że nawet biel mojej Emi (która potrafi wejść w k a ż d y kadr! - patrz, zdjęcia wyżej) nie jest juz tak idealna ;-)
Nasze kafelkowe dzieło - tu, jeszcze przed położeniem fug i pomalowaniem mebli. |
Kuchenne meble - przed. |
Subskrybuj:
Posty (Atom)