Po raz pierwszy /prócz tej ‘Woodstockowej’/ jadłam halavę w Indiach.
Nasza pierwsza wyprawa w tamte strony, dużo ekscytacji, nieustanny zachwyt, trochę niepewności.
Amritsar – stolica Sikhów. Północno – zachodnia część Indii.
Zatrzymujemy się w drodze na północ, w indyjskie Himalaje. I jeśli miałabym opisać moje wrażenie w jednym słowie, powiedziałabym bez wahania – m a g i a.
Amritsar jest dla Sikhów niczym Mekka dla Muzułmanów, a Dabar Sahib – Golden Temple, najwyższym miejscem kultu.
Tam też się zatrzymujemy. Wokół masy pielgrzymów, ogromne dormitoria, wszędzie niezwykłość i kolory. Ludzie siedzą lub leżą wokół, na porozkładanych chustach. Lub wprost na posadzce.
Noc. Pod bosymi stopami ciepły jeszcze od słońca marmur. W dzień tak gorący że parzy - w nocy przyjemnie kojący.
Kompleks Golden Temple lśni, światło odbija się od wody wokół. Tam obmywają się wierzący hindusi. Wchodzą powoli po schodach i znikają na moment pod taflą wody.
Cisza. Jak na Indie jest naprawdę cicho.
Przed druga w nocy idziemy usiąść przed Świątynią – czekamy wraz z kolorowo ubranym tłumem na jej otwarcie.
Od północy do godziny drugiej, złoto z którego jest zbudowana, myte jest ciepłym m l e k i e m. Zgromadzone kobiety zaczynają śpiewać monotonnymi głosami. Czekamy na otwarcie…
To jeden z bardziej nasyconych magią momentów z naszych podróży po Azji.
Kolorowy, śpiewający w środku nocy tłum, majestat i precyzja świątynnego kompleksu… udzielający się bez względu na wszystko podniosły nastrój… i.. zapach ciepłego mleka…
Takie są właśnie Indie…
Wychodząc, dostajemy od jednego z kapłanów ciepłą, pachnącą kulkę.
Kapłan wybiera masę z wielkiej michy, lekko ugniata w rękach i wkłada w nasze dłonie.
Patrzymy z niepewnością na szarawą papkę.
Czy to się je??
Wąchamy – pachnie. Kosztujemy – cudowne!
Halava – prawdziwa. Prawdziwie Indyjska.
 |
Amritsar, Golden Temple nocą. Indie, 2008. |
 |
Amritsar, Golden Temple. Indie, 2008. |
 |
Amritsar, poranek w świątyni.
Indie, 2008. |
Halavę można robić zarówno z kaszy mannej /taką jadłam w Amritsar/ jak i z marchwi. Dzisiaj proponuję marchewkową – naprawdę zadziwia smakiem!
Gdy zrobiłam ja po raz pierwszy, Piotrek długo zgadywał zanim wpadł na właściwy trop – bazą deseru jest… m a r c h e w k a.
Gajar halava. Halava z marchwi.
½ kg marchwi, startej na tarce na długie i cienkie wiórki
½ kostki masła
1 szklanka /250 ml/ mleka
40 – 60 g cukru
½ łyżeczki mielonego kardamonu
¼ łyżeczki mielonej kolendry
¼ łyżeczki kurkumy
1 garść rodzynek
1 garść nie solonych pistacji, pokruszonych /*jeśli są solone, obrać z łupinek, przepłukać wodą i wysuszyć na patelni/
Roztopić masło na patelni.
Dodać potartą na cienkie niteczki marchewkę. Smażyć na dużym ogniu, ciągle mieszając aż się zarumieni / 10 – 15 min/. Im bardziej przysmażona marchew / powinna zmienić kolor z pomarańczowego na złocisty/, tym lepsza halava.
Następnie stopniowo dodawać podgrzane mleko, kardamon, kurkumę i kolendrę.
Na sam koniec dodać cukier, i gotować całość, aż mleko odparuje, a masa będzie gęsta i wyraźnie zacznie odchodzić od ścianek patelni.
Dodać pistacje i rodzynki / lub inne, Wasze ulubione bakalie/
Przełożyć do pojemnika /najlepiej płaskiego/, dokładnie ‘ubić’ masę i zostawić do wystudzenia.
Podawać pokrojoną w kostkę, lub nabierać kulki łyżką do lodów.
Smacznego!!