poniedziałek, 21 marca 2011

"Czy już jadłeś"?.... Czyli jak się jada w Chinach


"Czy już jadłeś?" - tak pozdrawiają się Chińczycy. Odpowiednik naszego: "Co u Ciebie?", angielskiego "How are you", francuskiego "Comment ca va?". "Czy już jadłeś" mówi nam wiele o chińskiej mentalności. Mentalności w której punktem centralnym jest jedzenie...

Na początku była wielka ciekawość. I niewiadoma. Różne zasłyszane i przeczytne opowieści o różnościach które można jeść, lub których definitywnie jeść się nie da... „Oni tam jedzą psy, uważaj co Ci zaserwują”, „Jedzenia w Chinach? Makabra...Robią zupę na rybach i podają głowę dla honorowego gościa jako przysmak. Nie wypada nie tknąć” (bardzo średnia perspektywa), „Widziałam film jak Francuska podróżowałą po Chinach. Na wielkim straganie dostała rozgwiazdę na patyku, chyba grillowaną, i pierożki. Przepiękne! Arcydzieło kulinarne, każdy w innym smaku, każdy z innym nadzieniem.”

I co tu myśleć? Wyłączyłam myślenie, włączyłam zmysły. Postanowiłam poodczuwać.


W Pekinie wypluwa nas Ukraiński Aerosvit. Wszystko ogromne i.. czyste. Dookoła Chiński i dużo Chińczyków. I wszędzie krzaczki. Węszę problemy z dogadaniem się, bardzo zresztą słusznie. Stara Chinka smaży coś na malutkim straganiku, miesza, uklepuje, zawija. Wygląda trochę jak naleśnik, trochę jak omlet. Na migi dogadujemy się że chcemy jednego - pierwsze tamtejsze śniadaniowe doświadczenie kulinarne. W środku jajko, ostry czerwony sos, coś zielonego, przypominającego nasz szczypiorek. Zjadamy na ulicy, gorące, dobre. Babcia od naleśników się uśmiecha, obok ruchliwa kilku pasmowa droga i szklane ściany wieżowców...


Szare ściany uliczek w hutongach, z ciekawością zaglądamy do małych lokalnych knajpek, co też ci miejscowi tam jedzą? „Come, come, come!” przywabia nas kobieta do jednej z nich. Siadamy przy prostym stole, na stole pałeczki i blaszana miseczka z mieszanką przypraw. Jakiś ciemny sos przypominający sojowy. Z sąsiedniego kąta uśmiechają się do nas (?) dwie młode dziewczyny zza kilku talerzy ciekawie wyglądających potraw. Kobieta przynosi menu, otwieramy a tam... krzaczki. Abstrakcyjna książeczka zapełniona rysuneczkami... Kobieta widząc naszą konsternację próbuje ratować sytuację: „Noodles? Rice?”. Przytakujemy na noodles, a po pięciu minutach tłumaczenia na migi udaje mi się zamówić pierożki...
Dostajemy noodles. Danie jest kolorowe! Gruby makaron, czy raczej kluski, zupełnie inne w smaku i konsystencji niż włoska pasta, ciemny pikantny sos, kolorowe warzywa, cieniutko pokrojone chude kawałki mięsa. Jestem szczerze zachwycona, jest pysznie. Mały problem z jedzeniem pałeczkami, aczkolwiek wyobrażałam sobie że będzie to znacznie trudniejsze. Kiedy na stół przyniesione zostają pierożki, już wiemy że kolejnym razem zamówimy tylko jedno danie na pół. Porcje są ogromne. Później nieco odkrywamy, że Chińska kultura jedzenia różni się zasadniczo od naszej. Je się razem, kolektywnie. Zamawia się dużo, nikt nie jest przyklejony do swojego dania. Jedzą wszyscy i jedzą wszytko co znalazło się na stole. Po troszku, powolutku sięgają pałeczkami do półmisków z jedzeniem. Widać że jedzenie jest istotne. I co dla nas przedziwne – mają tendencję do zostawiania dużej części potraw. Prawdziwe marnotrawstwo! Aż przykro mi patrzeć... Podobno to pozostałość po czasach kiedy Chiny były naprawdę biedne, jedzenia było mało, a ludzie chodzili głodni. Chcąc ‘pokazać’ że stać ich na jedzenie...zostawiają połowę na talerzach...

A co w pierożkach. Zielone, szczypiorko -  podobne coś zmieszane z jajkiem albo mięsko.

„Piotrek jakiego masz? – Z mięskiem. Kolejny z mięskiem? – Tak, trzeci. – A ja jeszcze nie trafiłam żadnego... – Czekaj zaraz Ci znajdę... oj, chyba już nie ma”

I nie było. Ale szczypiorkowe moczone w przyprawowym sosie były przepyszne.


 (zazwyczaj) mięsne kluseczki na parze, czyli chińskie 'boudze'


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję Wam za odwiedziny i feedback w postaci komentarzy :) Pozdrawiam i zapraszam ponownie!