piątek, 29 maja 2015

Mallorca! Czyli mini przewodnik cz I. Informacje ogólne i praktyczne podstawy.



P o k o c h a ł a m  tą wyspę! :) Miłością szczerą i prawdziwą. 
'Nic tam nie ma', 'Same hotele', tak mówiono. Dla mnie - nieprawda absolutna. Ale każdy widzi przecież to, co zobaczyć chce. I jestem sobie w stanie doskonale wyobrazić osobę, która FAKTYCZNIE nic prócz hoteli i kawałka hotelowej, naszpikowanej parasolkami plaży, nie uświadczy.  Dla nas Majorka to całe dnie w przyrodzie, cudowne, ogromne puste przestrzenie, złote pola, piękne góry, dzikie zatoki z turkusową wodą i skały na plażach...

Nasz dziesięciodniowy pobyt na Majorce, był dość mocno nastawiony na wspinanie. Udało nam się ten cel świetnie zrealizować :) Także wspinu będzie w opisach sporo, bo głównie to robiliśmy. Zahaczając oczywiście o ciekawe miejsca i miasteczka po drodze. Jako że P. zna się na wspinaniu bardziej niż ja, wspinaczkowe fragmenty będą również jego autorstwa (do czego go namówię). 


Ogólnie:
(czyli kilka słów praktycznych do bólu)

---->  Koniecznie trzeba wypożyczyć samochód, ewentualnie motocykl. Nam, ze względu na sporą ilość sprzętu potrzebne było auto, ale motor na jeden dzień wypożyczyliśmy tak czy siak. Dla funu :) Jeździe się po wyspie całkiem przyjemnie, drogi, szczególnie te w mainlandzie są puste i naprawdę malownicze. Piękne widoki i absolutny brak reklam tudzież billboardów szpecących krajobraz. 
Drogi natomiast w górach są bardzo wąskie i kręte, w wielu momentach nie ma szans żeby minęły się dwa samochody, także ostrożnie. Tym bardziej, że wielu turystów w wypożyczonych wozach naprawdę nie potrafi jeździć... 
Na drogach jest też za trzęsienie kolaży, często trudnych do wyminięcia na serpentynach. 

----> Wiele miejscowości położonych w głębi lądu (powiedzmy 5 km od wybrzeża) ma na wybrzeżu swoje Porty (np. Pollença i Port de Pollença, Alcudia i Port d'Alcudia itd.), kiedyś było to strategiczne położenie, chroniące miasto przed splądrowaniem w razie najazdu na port. Dziś porty zazwyczaj zamieniły się na turystyczne, hotelowe centra, natomiast same miasteczka - pozostały tak piękne i nieoszpecone plastikowymi hotelami jak niegdyś :) 
Naprawdę, nie trzymajcie się kurczowo wybrzeża i plaż, miasta położone ciut dalej czarują autentycznością i klimatem. Nasze faworyty? Arta, Polleça i Palma. Piękne też jest stare miasto w Alcudii, natomiast Port d'Alcudia i cała zatoka aż do Can Picafort to turystyczna masakra...

----> Normą jest parkowanie równoległe tyłem i o zgrozo, miejsca jest naprawdę bardzo, bardzo mało :) Nie raz widzieliśmy auta zaparkowane na przysłowiowe centymetry, przepychające sobie samochód przed i za podczas wyjeżdżania. Także, nie zaciągamy ręcznego. 


Żółta linia - zakaz parkowania :)

Nie parkujemy też na ulicach z namalowaną na asfalcie żółtą linią! Linii brak - spokojnie można stanąć :)

----> W dużych supermarketach (nasz ulubiony 'EROSKI') ceny są mega przystępne, powiedziałabym nawet, że ciut taniej i znacznie lepiej niż u nas. Nie mówiąc już o wyborze świeżych ryb i owoców morza (ah!), majorkańskich twardych serów, stosów oliwek i przepysznego jamón, który pani w dziale mięsnym kroi na przezroczyste plastry... 






----> Wygląd restauracji nie odzwierciedla jakości i ceny! Naprawdę, popatrzcie po prostu do menu... W turystycznych miejscach ceny są znacznie zawyżone, a jakość niestety słaba. Jednocześnie jedliśmy fantastyczną paellę z owocami morza, siedząc przy świecach w centrum starego miasta Alcudii. Na stolikach białe obrusy i kieliszki, super obsługa. Paella - najlepsza jaką w życiu jadłam. Spokojnie dla dwóch osób. Cena 9 euro.. 

Obiadek dla jednej osoby - średnio 8 - 12 euro (oczywiście w przystępnych knajpkach). Wszędzie można napić się naprawdę świetnej kawy. Ceny od 1,20 do 2 euro.






Na razie tyle. 
Jak na coś jeszcze wpadnę będę dopisywać w tym właśnie miejscu. 

czwartek, 28 maja 2015

Dansk Flaeskesteg. Tradycyjny, duński pieczony boczek. Kulinarne Podróże Electrolux!



Już prawie, p r a w i e ogarnęłam temat zdjęć z Majorki :) Jeszcze chwilkę cierpliwości i zarzucę Was mini - przewodnikowymi wpisami na temat wyspy ;-)

A tymczasem kolejny zaległy wpis we współpracy z Electroluxem. 

Jeśli tak jak mnie, na widok pieczonego boczku z 'crispy crackling', chociażby z Australijskiego Masterchefa, cieknie Wam ślinka, to przepis dla Was! Przyznam, że główną przeszkodą jest trudność w dostaniu w polskich sklepach surowego boczku ze skórą. Mi się udało, całkiem zresztą przypadkiem. Kupiłam od razu całość, a co! I oto on! Z cudną, chrupiąca skórką.... Polecam!! 

Po przepis zapraszam na stronę Electrolux'a - klik



poniedziałek, 25 maja 2015

Hummus idealny. Kuchnia Izraela. Kulinarne podróże Electrolux!



Jestem i nie ogarniam... :)
Wczoraj wróciłam z Majorki. Dziesięć dni tak pełnych wrażeń, że naprawdę nie wiem kiedy to minęło... Wróciłam zakochana w wyspie. Dziesięć dni spędzonych na wspinaniu, odkrywaniu maleńkich dzikich zatoczek, gubieniu się w uliczkach starych miast. 
Północną część wyspy poznaliśmy naprawdę dogłębnie, spodziewajcie się dość obszernej fotorelacji aspirującej wręcz do formy mini - przewodnika :) 
To za chwilę. To jak przekopię się przez wirtualne stosy zdjęć a P. ogarnie filmiki, które tam nagrywaliśmy. 
Pewnie jeszcze przez jakiś czas będę chodzić z głową w chmurach. I na pewno tam wrócimy, kto wie czy nie dłużej...

Tymczasem w domu dwa stęsknione kotemy. 
I stosy zaległej roboty. 
S t a r a m się ogarnąć kwestię systematycznie. Rzecz po rzeczy, jedna po drugiej. 

W ramach więc zaległego ogarniania. 

Kulinarne Podróże Electrolux i hummus, a jakże! 
Dwa lata temu, w Izraelu, wraz z falafelami, była to podstawa naszego żywienia. Jest do dostania naprawdę wszędzie. I jest pyszny. 

Po PRZEPIS zapraszam na stronę Electroluxa - KLIK
Do rychłego 'przeczytania'! 



poniedziałek, 11 maja 2015

Podróże ze smakiem.

... Gdzie na wakacje? ... <3
Na co się nastawiacie? Na wypoczynek? Zwiedzanie? Poznawanie? Na aktywność fizyczną? Na ... jedzenie? 
...
Basen morza Śródziemnego jest w d z i ę c z n y . Bez dwóch zdań. I pod każdym niemal względem  Jest słońce, murowana de facto piękna pogoda, czyste morze i .... fantastyczne jedzenie! 
Zawsze, ilekroć jestem gdzieś w drodze, w podróży, staram się jeść l o k a l n i e, kosztować jak najwięcej, jak najróżniejszych rzeczy. Pod tym względem kuchnie z basenu morza Śródziemnego są również wdzięczne. Mając doświadczenia z Indii, Afryki czy Ameryki Południowej, gdzie również zawsze nastawiona byłam na lokalne, często street foodowe (czy też garkuchniowe) jedzenie, jedzenie w obrębie Europy jest czystą (dosłownie!) przyjemnością :) 

Już za chwil parę wybieram się na zasłużony odpoczynek na ... Majorkę! Pod koniec maja spodziewajcie się pokaźnej porcji zdjęć i kulinarnych opowieści. 

A tymczasem krótkie podsumowanie kulinarnej specyfiki kilku krajów powstałe w ramach współpracy z platformą turystyczną Traveloppa. Jest to zupełnie nowy portal, którego nadrzędną misją jest zarówno promowanie jak i ułatwienie niezależnego podróżowania. Podpisuję się pod tym obiema rękami i życzę powodzenia! 
Wszystkie, to miejsca, które udało mi się odwiedzić w przeciągu ostatnich lat. Potraktujcie to jako ciekawostkę, czy mini-kulinarny-przewodnik po krajach w obrębie morza Śródziemnego. Czas start! 


Viva La bella Italia!









Italia! Jako, że jestem absolutną zwolenniczką kuchni Włoskiej, każda moja podróż czy do Włoch per se, czy tylko o Włochy zahaczająca, jest absolutnie skoncentrowana na kulinariach. Zawsze, naprawdę zawsze przywożę wino, oliwę, ogromny kawałek sera Pecorino, tudzież Grana Padano albo Parmezanu :) Namiętnie wożę też do polski pancettę, prosciutto crudo, salami picante i suszone pepperoncino. A tak całkiem szczerze? Najchętniej przywiozłabym wszystko! Ah! 
A na miejscu? Na miejscu kulinarny zawrót głowy! Trzy lata temu spędziłam piękny tydzień w południowej Toskanii, i to na kuchni z tego rejonu skoncentruję się najbardziej. 
Moja Toskania to łagodne linie wzgórz, symetria winnic i bruk starych uliczek. Moja Toskania smakuje winem i długo dojrzewającymi serami. Tak, wino to jeden z high-lightów tego rejonu. Pija się głównie czerwone wina ze wzgórz Chianti, tu szczególnie zapadło mi w pamięć vino nobile di Montepulciano. Ale były i białe, z małej winnicy koło Pienzy, pyszne, pite ciepłymi wieczorami. 
Na każdej z uliczek starego miasta można kupić fantastyczne sery, zarówno tradycyjne włoskie (Parmezan, Grana Padano) jak i specyficzne dla tego właśnie rejonu (genialny owczy Pecino Toscano czy Caccio z Pienzy). Kupuję na śniadania miękką mozarellę di bufallo i kawałek lokalnej ricotty. Jem w porannym słońcu, z pachnącym pomidorem i oliwą... 

Klimatyczne restauracje czy knajpki spotkasz w Toskanii na każdym kroku. To już Twoja kwestia co lubisz. Klimatyczny taras zarośnięty winobluszczami czy kute stoliki ustawione wprost na brukowanej uliczce starego miasta. Pamiętajcie że Włosi jedzą dużo i długo! Zamawiając tylko makaron, kelner zapewne dziwnie na Ciebie popatrzy :) 
Bo wypada zjeść antipasti. A potem primi piatti (tu najczęściej makarony, gnocchi, ravioli, ewentualnie zupa itp), i secondo piato oczywiście (tu, najczęściej mięsa). Przyznam bez bicia, że na mięsne secondo nigdy nie starczyło mi miejsca.... 






Spaghetti jako takiego w Toskanii nie uświadczymy - zamiast tego popularny, typowo regionalny makaron to picci - rodzaj ręcznie rolowanych grubych klusek, naprawdę smaczny. 
Jadłam też genialne ravioli z ricottą i czarną truflą... ah! Jedno z najlepszych dań jakie kosztowałam ever! 

Swoją drogą toskańskie lasy obfitują w grzyby, także rzadkie trufle ( wł. tartuffo) właśnie! I naprawdę warto tego cuda skosztować. Choć ten jeden raz. Abo chociaż przywieźć sobie pastę de tartufo. Albo inny smakołyk zamknięty w słoiczku. Do domu. 


Sprzedawany na uliczkach makaron Pici Bianchi - oryginalny wyrób z południowej Toskanii






Więcej zdjęć z Włoch, jak i info ogólne oraz szczegółowe oferty wyjazdów, hotele i loty, znajdziecie na portalu Traveloppa - klik




•               •                •



Biało - niebieskio. Grecja. 






Moja G r e c j a  to błękity i biel, które tak kocham. To turkusowe plaże ze smugami różowego piasku. To najlepsza oliwa i feta na wagę z lokalnego sklepiku... 

Cudnie wspominam zeszłoroczny tydzień na Krecie. Jeśli miałabym rzucić Wam na szybko pierwsze skojarzenie związane z Grecją, to byłyby to właśnie k o l o r y. Zaczynając od biało niebieskiej flagi, kończąc na zabudowaniach i odcieniach morza Egejskiego. Biel i niebieski w idealnym, ponadczasowym duecie. 

Kuchnia pasuje mi bardzo. Dużo, naprawdę d u ż o oliwy. Bakłażany, które notabene są moim ukochanym warzywem. I mięcho. Je się go dużo i biorąc pod uwagę ilość oliwy wylanej na przeciętne danie, jest to kuchnia dość tłusta. Na przełamanie pyszne świeże warzywa i owoce, słodkie, dojrzałe. 
Nawet w najmniejszym sklepiku można z łatwością zaopatrzyć się w podstawowe (dla nas) składniki. Kupuję pomidory, wielki kawałek twardej fety na wagę (pan skrupulatnie zawija ją w kawałek papieru), kawałeczek twardego, długo dojrzewającego sera. Milion (!) rodzajów oliwek, tak Grecja to prawdziwy raj dla oliwko-żerców... Duże, małe, ciemne i zielone, w rozmaitych marynatach i zalewach. A nawet suszone, z solą. Taki wdzięczny, ulubiony przez nas wówczas snack :)






Jestem miło zaskoczona jakością lokalnych street foodów, w Chanii jadłam najlepsze ever souvlaki i gyros. Prawdziwe, pyszne, soczyste mięso! Pięknie doprawione i podpieczone. Do tego cienkie chlebki pita i sałatka klasyk - ogórki, pomidor, oliwki i feta. 
Podstawowa zasada - jeśli gdzieś tłoczą się w kolejce po jedzenie miejscowi - jest smacznie i świeżo. Sprawdza mi się zawsze. Nie zniechęcajcie się stanem tych budek i brakiem wystroju. 
To naprawdę nie o to chodzi, a dobre jedzenie zawsze się broni. 

Alkohole? Jeśli chcecie skosztować czegoś naprawdę specyficznego, sięgnijcie po tzw. Retsinę :-) Wybaczcie, nie mogłam się tu n i e uśmiechnąć hihi, boż to jest w smaku s t r a s z n e ! Ale! Żeby nie było! Mojemu Piotrkowi smakowało niezmiernie, przez co zaliczyłam naprawdę dobrych kilka prób przekonania się to tego cuda. Bez skutku. Im zimniejsze tym bardziej pijalne czyt. tym mniej czuć smak... 
A jest to nic innego jak białe, lokalne wino produkowane z odmiany savatiano, z dodatkiem żywicy sosny alpejskiej. Nie brzmi źle, nie? Zacytuję jeszcze kawalątek z wikipedii: "zapach retsiny jest specyficzny i może kojarzyć się z terpentyną".
Na szczęście są jeszcze wina :) 
I ouzo (wódka o intensywnym smaku anyżu) oraz Raki (słodka i smaczna, bardzo mocna wódka). 

I koniecznie zatrzymajcie się gdzieś na frappe. Pita w pięknym miejscu, z twarzą do słońca, mocno zmrożona... najlepsza! 


(Wszystko, co potrzebujecie planując wyjazd do Grecji, znajdziecie tutaj - klik.)







•                     •                      •



Wyspy i zatoczki. Chorwacja. 






Chorwację pamiętałam tylko z wyjazdów z dzieciństwa, i to, co realnie zobaczyłam w zeszłym roku... totalnie mnie zauroczyło! 
Z całego serca polecam wyspę Hvar, a w szczególności małą miejscowość którą widzicie na zdjęciu powyżej - Vrboska. Cudo. Pojedzcie pod koniec albo na początku sezonu, powłóczcie się po starych portowych miasteczkach, poszukajcie dzikich, nieodwiedzanych plaży, przycupnijcie na kawę w labiryncie uliczek... 







Chorwacja kulinarnie to przede wszystkim piękne i świeże ryby i owoce morza. Pyszne smażone kalmary w street foood-owej kuchni, i tłuściutkie, śmietankowe lody na gigantyczne gałki :) 

Z ciekawszych alko zdecydowanie polecam prošek - bardzo słodkie, deserowe wino robione z zasuszonych już winogron. Mocno schłodzony smakuje rewelacyjnie. Znajdziecie je obok 'zwykłych', też zresztą całkiem smacznych win w lokalnych wine-shopach. 
A jeśli wybierajcie się do Chorwacji (tutaj znajdziecie wszystko czego potrzebujecie planując wyjazd - klik) z końcem sierpnia, nie zapomnijcie że to sezon f i g o w y ! Są słodkie, są w s z ę d z i e, są najlepsze! 






W drogę! :)

niedziela, 10 maja 2015

Beef pie. Australia. Kulinarne Podróże Electrolux!




Kochani, dziś ekspresowo i na temat. 
Kuchnia australijska i beef pie, które zachwyca! Danie, które zdecydowanie wpisuję w moje osobiste, mięsne top 10! 

Bardzo, bardzo polecam! 

Po przepis, tradycyjnie, jak co niedzielę, zapraszam na stronę Electrolux'a  - klik




czwartek, 7 maja 2015

'Pataya Sushi'. Recenzja. VII Tydzień Restauracji Groupon.



Kochani, wciąż jeszcze trwa VII Tydzień Restauracji organizowany przez portal Groupon! Jeszcze do niedzieli (10.05), będziecie mogli zakupić Groupony w bardzo okazyjnych cenach :) Tutaj - klik, pełna lista restauracji i lokali biorących udział w akcji, zarówno z Katowic jak i z okolicznych miast na Śląsku. 
Przypomnę jeszcze że ta edycja ma charakter specjalny - część zysku (a konkretnie 10 PLN od każdego sprzedanego Grouponu) zostanie przekazana Stowarzyszeniu SOS Wioski Dziecięce. Ambasadorem projektu została Natalia Kukulska, a partnerami wydarzenia zostało ponad 200 restauracji z całej Polski!

Jeśli chodzi o nas, to niezmiennie znajdujemy wśród ofert coś dla siebie. Staramy się odwiedzać nowe miejsca, szczególnie że mamy tendencję do fiksowania się na kilku ulubionych lokalach :) Tak więc jest i nowe miejsce tym razem! 

Restauracja 'Pataya Sushi' w Gliwicach. Głównie sushi, ale nie tylko. Usytuowana na ulicy Bankowej 5, tuż przy Gliwickim rynku, w samym centrum naprawdę ślicznej, wyremontowanej starówki. 
W Menu głównie Sushi, ale także sałatki, zupy (jedną mieliśmy okazję skosztować), ryby z grilla, makarony i dania z ryżem. Jest więc w czym wybierać, i nawet osoba niebędąca miłośnikiem sushi, zapewne znajdzie coś dla siebie. Wszystko oczywiście utrzymane w azjatyckich klimatach. Jednocześnie menu nie jest za duże, całkiem to w sumie wszystko zgrabnie i logicznie wygląda. 






Sam wystrój lokalu utrzymany jest w bardzo prostej formie, drewniane stoliki i krzesła, oświetlenie na metalowych stelażach, dużo przestrzeni. Samo wnętrze starej kamienicy z ogromnymi, zakończonymi łukiem oknami jest piękne, podobała mi się ta prostota i absolutny brak zagracenia (co zresztą mocno nawiązuje do japońskiego minimalizmu). 
Na stolikach bambusowe maty i śliczny mały bukiecik świeżych (!) kwiatków - super! Ładna, stonowana kolorystyka. 

Obsługa bardzo sympatyczna, profesjonalna i nienarzucająca się, wszystko jak należy, zupełnie bez zastrzeżeń. 

Do picia zamówiliśmy herbatę jaśminową w dzbanku, dostaliśmy ją niemal natychmiast, pięknie podaną w ciężkim dzbanuszku, gorącą. Po wypiciu Pani zaproponowała nam dolewkę, miło i praktycznie. Duży plus! 






Jeśli chodzi o część najważniejszą, jedzenie, nasz Groupon obejmował tzw. zestaw II  czyli – 36 elementów sushi + 2 zupy. Cena 95,99 PLN zamiast regularnych 160 PLN, myślę, że całkiem atrakcyjna. 
W skład rzeczonego zestawu wchodziły:


  • ika furai – kalmar w panierce panko, oshinko, sałata, ogórek (futomaki), 6 szt. 
  • yaki sake – grillowany łosoś, ogórek, sałata, serek (futomaki), 6 szt. 
  • sake philadelphia – łosoś, ogórek, serek (uramaki), 8 szt. 
  • sake tarutaru – smażony tatar z łososia lub tuńczyka (futomaki), 6 szt. 
  • spice salmon – pikantny łosoś (hosomaki), 6 szt. 
  • sake – łosoś (nigiri), 2 szt. 
  • ibodai – ryba maślana (nigiri), 2 szt. 
  • 2 x zupa – chikin shiru – bulion z kurczakiem i warzywami

Zupki gorące, fantastycznie doprawione, naprawdę pyszny azjatycki bulion. W środku warzywa, wciąż jeszcze lekko chrupkie, mięciutkie mięso kurczaka, cienko pokrojone grzybki shitake. Mniam! 





I wreszcie 'clue' naszej kolacji - sushi. 

Bardzo ładne podane na przezroczystej, ogromnej płycie. Obok, biała prosta porcelana, małe miseczki na sos sojowy (ciut za małe jak na wielkość futomaków, które trzeba było tam jakoś zamoczyć ;-) ), prosta, elegancja estetyka, tak lubię. 










Samo sushi naprawdę przepyszne! Każde zupełnie inne, super dobrane kompozycje smakowe. 
Ciekawą opcją, której wcześniej nie znaliśmy, były futomaki z tatarem z łososia, smażone w tempurze. Dobrze wykonane, tempura chrupiąca i delikatna, nie za tłusta. 

A mój faworyt? Klasyka! Nigiri z łososiem i sake philadelphia (czyli piękne uromaki z łososiem, ogórkiem i serkiem philadelphia). Ale to już rzecz gustu, co kto lubi :) 








Podsumowując, wyjście naprawdę udane. 
Jedzenie zdecydowanie na wysokim poziomie, nie mam żadnych zastrzeżeń. Oboje wyszliśmy zadowoleni i z uśmiechem na ustach. ps. 36 elementów takiej wielkości to naprawdę baaaardzo dużo :-)

Polecam, zdecydowanie! 

Dzięki i serdecznie pozdrawiam! 


Restauracja Pataya Sushi
ul. Bankowa 5, Gliwice
http://pataya.pl

poniedziałek, 4 maja 2015

Mbtata. Kenijski pudding z batatów i mleka kokosowego. Kulinarne podróże Electrolux! (Kenyan sweet patato & coconut milk pudding).



Przyznam, że gdy dowiedziałam się, że to kuchnię Kenijską muszę ogarnąć tym razem, miałam nie lada orzech do zgryzienia.
Jest to bowiem ( w mojej opinii ) jeden z tych krajów, który nie wykształcił odrębnej 'kuchni' jako takiej...podobnie jak Mauretania, Mali, czy Senegal które miałam okazji odwiedzić i się tam żywić.... *( *od razu zastrzegam, że nie chcę nikogo urazić, a jeśli się mylę - przepraszam. To obserwacje wynikające z mojego doświadczenia, zarówno na miejscu, z Afryki, jak i w przypadku kuchni Kenii, studiowania materiałów w sieci). 

Tak więc, danie narodowe - Ugali. Dwa składniki, mąka kukurydziana i woda, sól opcjonalnie (spotkałam się z wieloma opiniami że prawdziwe ugali tylko bez soli). W praktyce jest to kleik / papka z ugotowanej mąki. 
Ugali stanowi podstawę diety przeciętnego Kenijczyka. Jadane z warzywem, mięsnym gulaszem, czasem solo - czyli co tam akurat jest pod ręką. 


Iro - mix utłuczonych ziemniaków i tłuczonego zielonego groszku. 
Githeri - mix gotowanej czerwonej fasoli i ziaren kukurydzy. 
Sukuma Wiki - rodzaj tamtejszego jarmużu, podawane na ciepło. Najpopularniejsza w Kenii potrwa warzywna. 
Nyama Choma - czyli pieczone mięso po prostu. Najpopularniejsze to koza i wołowina. 


Generalnie macie obraz jak to wygląda. 

Ten przepis znalazłam gdzieś obok przepisu na inne kenijskie słodkości m in. Mandazi (rodzaj małych pączków). Inaczej musiałabym zrobić ugali... :)
Pudding jest całkiem ciekawy, przypomina mi trochę w smaku nadzienie do klasycznego pumpkin pie. 


Po przepis zapraszam na stronę Electrolux'a - klik
(uwaga! strona nie działa z telefonów komórkowych! sprawdźcie proszę przepis z komputera / laptopa).




sobota, 2 maja 2015

Cuda na 'Staromiejskiej 13'! Recenzja. VII Tydzień Restauracji.



Tym razem zacznę inaczej. 
Tym razem zacznę od RESTAURACJI, bo do "Staromiejskiej 13" wybieraliśmy się ... odkąd tylko się otwarła! Marcina Czubaka, szefa kuchni, poznaliśmy przypadkiem na zeszłorocznej Katowickiej MENUfakturze, i kiedy doszły nas słuchy, że otwiera w Kato autorską restaurację - trzymaliśmy kciuki.  
J e s t więc Staromiejska 13! Z perspektywy mojej, klienta, dopracowana w każdym szczególe, kwintesencja tego, co w gotowaniu kocham i szanuję. Sezonowości, świeżych, pięknych produktów, pomysłu i nowoczesnego platingu. To miejsce, gdzie nie uznaje się chodzenia na skróty, miejsce gdzie piecze się fantastyczne chleby, hoduje zioła, miejsce gdzie na zapleczu pekluje się wołowina do nowego menu... 

Kiedy więci tylko ruszył nowy, kolejny, Groupon'owy Tydzień Restauracji, ucieszyłam się niezmiernie widząc ofertę Staromiejskiej 13. Toż i tak się tam wybierałam! 
Swoją drogą, to już siódma (!!) edycja akcji, Tydzień Restauracji cieszy się coraz większą i większą popularnością. I fajnie, bo akcja zacna. Zacna tym bardziej, że ta edycja ma charakter specjalny - część zysku (a konkretnie 10 PLN od każdego sprzedanego Grouponu) zostanie przekazana Stowarzyszeniu SOS Wioski Dziecięce. Także moi Drodzy, jak to mówią - przyjemne z pożytecznym. 
VII Tydzień Restauracji trwa od 27.04 do 10.05, także wciąż dużo czasu, żeby Groupon zakupić i skonsumować coś pysznego. Pełną lista ofert dla Katowic i okolicy znajdziecie tutaj - klik. 


Tak już mam, że lubię pisać krytyczne recenzje :) Tu uszczypnąć, tam wbić szpileczkę ironii. Wszystko oczywiście ze smakiem i wyczuciem. Bo zawsze są i te dobre aspekty, a konstruktywna krytyka to dobry punkt wyjścia do zmian. Wychodząc ze 'Staromiejskiej 13' już wiedziałam że nic z tego... Będzie absolutnie i w stu procentach pozytywnie. Amen. 
Ale po kolei...

Restauracja mieści się w ścisłym centrum Katowic, przy ... Staromiejskiej 13 :) Lokal z dużą witryną, w środku drewniane segmentowe stoliki, proste ciemne krzesła, długi barowy stolik wzdłuż okna. Fajnie. Klimatycznie. Wszystko ze sporą dawką eleganckiego luzu, tak lubię. Na ścianach, prócz nagiej cegły, ciekawe niebieskości, do których początkowo nie byłam przekonana. Im dłużej siedziałam tym bardziej mi się podobały, tym bardziej że pięknie grało na nich światło. I w ogóle, brawo za oświetlenie, ciekawe i z pomysłem, 'miedziane' rury z żarnikową żarówą, dobre do jedzenia natężenie (choć ciut za ciemno do zdjęć - ale to już moje zawodowe zboczenie. Poratowałam się statywem :)). 
Na stołach kieliszki i prosta biała zastawa. Znów luz i prosta elegancja. Swoją drogą, jest to coś, czego w mieście mi brakowało. Restauracji z jedzeniem na najwyższym (podkreślam n a j w y ż s z y m) poziomie, w przystępnych cenach i ciekawym wnętrzem; jednocześnie zupełnie bez nadęcia i przesady. 








Obsługa, co tu dużo mówić, fantastyczna :) Zero zastrzeżeń, tylko tak dalej! 

Przechodząc do najważniejszego - jedzenie. 
Kupon Groupon - klik, który dzierżyliśmy, obejmował 3-daniową wykwintną kolację dla 2 osób. Cena 119,99 PLN. 
Dania do wyboru z regularnego menu (niewielkie, sezonowe, piękne!), z wyłączeniem dwóch pozycji. Tak więc, po kolei:



Przystawki
  • żurek gryczany, jajko w koszulce, boczek
  • pâté drobiowe, chałka, konfitura z cebuli
  • hummus, podpłomyk, pikle
  • ślimaki, petit-gris, masło czosnkowe, pietruszka (10 szt.)
Dania główne
  • kozi ser, burak, karmel, orzech włoski
  • cezar na ciepło, chrupiące anchois, kurczak, jajko
  • komosa ryżowa, piklowane marchewki, dressing pomarańczowy, kolendra
  • policzki wołowe, fondant, purée selerowe
  • kaczka, morela, sajgonka, romanesco
  • kurczak coq au vin, purée ziemniaczane, pieczarki, boczek
  • mule z trawą cytrynową, chili
  • pęczotto, burak, salsefia, ser pleśniowy
Desery
  • ciasto marchewkowe, granita marchewkowa
  • buraczane semifreddo, czekolada
  • gruszka, karmel, biszkopt imbirowy
  • ser dnia, konfitura, krakersy
Ah, co tu wybrać!? Zdecydowaliśmy się, jak to mamy w zwyczaju, na zamówienie różnych rzeczy, żeby, rzecz jasna, pokosztować jak najwięcej.

Do picia Fritz i świeżo wyciskany sok z pomarańczy. 




W oczekiwaniu na zamówienie dostaliśmy do stolika cudowne słone masło (kto wie jaka jestem masło-żerna, może sobie wyobrazić moją radość!) i świeże pieczywo do wyboru, oczywiście wszystko własnej roboty. Chleb pomidorowy i ciemny z dodatkiem palonego pora, rewelacja! 




Przystawki. Ja - ślimaki, Piotrek - żurek z jajkiem w koszulce. 

Żurek smaczny, gorący, bardzo gęsty i idealnie doprawiony. Cienkie plasterki chrupiącego boczku i miękkie jajo z kremowym, płynnym żółtkiem. Czegóż chcieć więcej? 

A moje ślimaki ... Moje ślimaki to małe arcydzieło! Talerz wyglądał przepięknie, leśna, realistyczna koncepcja, z jadalną ziemią, mchami (coś na kształt wytrawnego biszkoptu, kolor wyglądał mi na herbatę matcha, wybacz ekipo S13 jeśli zupełnie się mylę;-)) i mikro ziołami. Cudo! A co najważniejsze, smakowały równie dobrze jak się prezentowały. Miękkie, delikatne mięso wyciągniętego ze skorupki 'brzydala', świetnie komponowało się z dodatkami. 

(ps. powiedzcie mi proszę, z czego były te małe biało-przezroczyste kulki a'la kawior? Obstawiam udział alginianu sodu i mleczanu wapnia, ale cóż to był za smak?...)

Oto ślimaki... :)






I żurek :-)





Danie główne. 
Dla mnie wybór był jasny, już od dawna chciałam sobie dobrze zrobionego 'beef cheek'a' chapnąć :) Dla Piotrka - kurczak coq au vin z purée ziemniaczanym, pieczarkami i boczkiem. 

I znów ( wiem, że nudno;p ) same pozytywy...Policzki wołowe, tak miękkie, że dosłownie rozpływały się w ustach. Idealna kompozycja z selerowymi dodatkami - super kremowym puree i małą, świeżą sałatką. Ciemny, intensywny, aromatyczny sos. Danie - ideał! Chylę czoła... 






Danie z kurczakiem równie udane. 
Mięso soczyste, z chrupiąca skórką (na talerzu kawałek piersi z kurczaka i nóżka), pyszna, naprawdę pyszna pieczarka (!), delikatne purée. Pięknie wykonana klasyka. 

Warto nadmienić, że wszystkie porcje są naprawdę przyzwoitej wielkości, jeśli obawiacie się mikro-fancy-dań, bez obaw! :) Szczerze mówiąc, po daniu głównym oboje byliśmy już solidnie nasyceni. 







Przyszła pora na desery.
I tu znów miła niespodzianka. Słodkości, które wale nie są za s ł o d k i e , a raczej świetnie wyważone. Fajnie zjeść na deser coś, co dla odmiany nie jest cukrem z cukrem. I najważniejsze, użycie do deserów niestandardowych produktów, brawo za odwagę! 
Jest więc b u r a k. Z buraka semifreddo, piękne, czerwono - buraczane, delikatnie tylko słodkie. I słodka, chrupka beza na przełamanie. Czekoladowy 'puder'.

Jest gruszka i mokry, nasączony syropem imbirowym biszkopt, świeża mięta. 

Zjedliśmy na pół, nie wiem sama który lepszy.. :)







A gdyby tego było mało, na sam koniec Pani przyniosła nam pudełko pełne maleńkich, prześlicznych słodkości. Do kawy, a jakże. Słodkości do wyboru, tak śliczne że konsternacja. Co wybrać? 
Padło na galaretkę marchewkową (była jeszcze porzeczkowa) i truflę z ... gorgonzolą (przedziwne, mega ciekawe połączenie czekolady i wytrawnego pleśniowego sera, z idealną gładką konsystencją).
Z całego zauroczenia i zachwytu nad misternością tych mikro deserków, zapomniałam o aparacie, także foty brak, wybaczcie. Nie pozostaje Wam więc tym bardziej nic innego niż wybrać się samemu, zobaczyć, skosztować i dać się oczarować. 


Na koniec, wspomnę jeszcze, że w 'Staromiejskiej 13' dostępne jest codziennie nowe menu lunchowe, przystawka, danie główne i deser (nie zawarte w głównym menu) w cenie, o ile pamiętam 35 PLN! Myślę, że grzech nie skorzystać! 

Cóż wiele mówić. 
Miała być recenzja, wyszedł psalm pochwalny. Ale uczciwie uprzedzałam, że tak będzie! 
Bezapelacyjnie n a j l e p s z e  na tą chwilę miejsce na kulinarnej mapie Kato! 'Staromiejska 13' postawiła poprzeczkę na godnym poziomie, gratuluję zarówno pomysłu jak i wykonania :) 
Pozdrawiam ciepło Marcina i cała ekipę S13!

ps. Wracamy już po majówce na nowe menu! 


'Staromiejska 13'
http://www.staromiejska13.com
https://www.facebook.com/staromiejska13
Katowice