czwartek, 26 lutego 2015

Co to 'gremolata'? Wołowina w pieprzu, z aromatyczną gremolatą (What's gremolata? Peppercorn beef with aromatic chilli and herb gremolata).



G r e m o l a t a ?! Że co? :)
Człowiek uczy się i uczy, a tu znów słowo które znaczy dla mnie NIC. Rozpoczęłam więc naprędce zgłębianie kolejnej porcji tajemnej, kulinarnej wiedzy :)


"Gremolata - wywodzący się z włoskiej Lombardii charakterystyczny dodatek do dania ossobuco (duszona cielęcina w pomidorach i białym winie). Gremolata składa się z drobno posiekanej natki pietruszki, czosnku i skórki cytrynowej. Gremolatą można posypywać również inne potrawy, jest bogata w witaminę C." (wikipedia.pl)
Cóż, szczególnie powaliła mnie tu informacja o witaminie C. 'Good to know' :D

Moja gremolata ciut inna, inspirowana co prawda gremolatą Katie, ale jako że ostatnio granatów i sycylijskich pomarańcz u mnie sporo, to i gremolata w ten deseń. 'Granatowy', nie pomarańczowy, ma się rozumieć. Możecie i bez granatu, spokojnie. 
Jest ostra (!) - tu uwaga na chilli - i bardzo aromatyczna. Dodałam szczyptę dosłownie soli, żeby powyciągać smaki. Z cienkimi plasterkami mięsa, smakuje to naprawę wybornie! 
Fajny pomysł na przekąskę w gronie znajomych / rodziny. Do dobrego piwa, tudzież wina. Czerwonego. 
Na drewnianej desce, dużej rustykalnej to widzę. Takowa wciąż na mej liście kulinarnych 'must have'. 
Do powtórzenia, na taką właśnie okazję. 

Uwaga! Danie jest naprawdę  p r o s t e ! I szybkie do zrobienia! (całość, zależnie od wielkości naszego kawałka mięsa to ok 20 - 30 minut w kuchni. Jeśli nie macie nawet tego czasu, przetnijcie mięso na pół, będzie szybciej :) ). 
To takie małe ps dla wszystkich, którzy znając mój tryb życia, pytają 'kiedy Ty to robisz?!'... :)

Polecam! 







Wołowina w pieprzu, z aromatyczną gremolatą. 
(inspirowane przepisem Katie Quinn Davies, z książki ‚What Katie ate’)


Polędwica w pieprzu:

500 g polędwicy wołowej, w jednym kawałku (użyłam polędwicy ligawej)
1 łyżka kolorowego pieprzu
sól morska, do smaku
oliwa extra vergine


Mięso myjemy i osuszamy papierowym ręcznikiem. Nacieramy delikatnie oliwą. 
W moździerzu z grubsza tłuczemy ziarna pieprzu - mają zostać w dość dużych kawałkach, przesypujemy pieprz do miseczki i obtaczamy w nim mięso. 
Delikatnie solimy do smaku. 
Obsmażymy polędwicę z każdej strony na dobrze rozgrzanej patelni, następnie zmniejszamy ogień i smażymy po kilka minut z każdej strony - na wierzchu powinna zrobić się złotobrązowa skorupka, środek jak lubicie - i mnie medium rare
Mięso ściągamy z patelni i odkładamy na 10 minut, żeby odpoczęło. Po tym czasie kroimy polędwicę na bardzo cienkie plasterki (warto użyć ostrego noża o cienkim ostrzu).

Gremolata:

natka pietruszki, drobno posiekana
garść listów bazylii, drobno posiekanych 
1 mała zielona papryczka chilli, pokrojona w cieniutkie plasterki
skórka otarta z 1 limonki
pestki wyłuskane z 1/4 granatu
szczypta soli, do smaku

ćwiartki limonki, do podania

Mieszamy ze sobą wszystkie składniki gremolaty. 

Mięso podajemy ze świeżym pieczywem, obficie posypane gremolatą (najlepiej podać całość na dużym półmisku albo dużej drewnianej desce), z limonką do skropienia mięsa. 
Całość fajnie dopełnia też łyżka naturalnego, gęstego jogurtu. 


Smacznego! 



•                •                •



Peppercorn beef with aromatic chilli and herb gremolata.
(Inspired by Katie Quinn Davies recipe from the book, What Katie ate ')


Peppercorn beef:

500 g beef tenderloin, in one piece
1 tablespoon red and black pepper
sea salt, to taste
extra virgin olive oil


Wash the meat and dry with a paper towel. Rub lightly with olive oil.
Roughly ground peppercorns in the mortar - should be in a fairly large pieces, put pepper into a bowl and tossed in the meat.
Lightly season with salt to taste.
Fry the tenderloin on each side on a well-heated pan, then reduce the heat and fry for a few minutes on each side - it should get a golden brown crust, preferably medium rare in the center. 
Take off the meat from the pan and put aside for 10 minutes to have a good rest. After this time, cut the beef into very thin slices (try using a sharp knife with a thin blade).

Gremolata:

bunch of parsley, finely chopped
handful of basil, finely chopped
1 small green chilli pepper, cut into thin slices
zest of 1 lime
seeds of the 1/4 pomegranate
a pinch of salt, to taste

To make gremolata mix together all ingredients. 

Serve the meat with fresh bread, generously sprinkled with gremolata (preferably serve the whole dish on a large platter or large wooden board).
taste good complemented by a tablespoon of natural, thick yoghurt.


Enjoy!




Restauracja "Stare i Nowe". Recenzja. VI Tydzień Restauracji Groupon.


Już jest! Z radością, po raz kolejny przyłączam się do ogólnopolskiej akcji ‚Tydzień Restauracji’, organizowanej przez znany Wam pewnie ( na pewno! ) portal Groupon. To już szósta (!) edycja, tym razem z promocyjnych ofert wielu restauracji będzie można skorzystać od 25 lutego aż do 10 marca. Czasu jest sporo, ciekawych propozycji również. 
Dla mnie jest to zawsze dobra okazja i pretekst na poznawanie nowinek na Katowickim rynku restauracyjnym. Za każdym razem, niezmiennie jestem zaskoczona, że znów coś nowego, że ‚takie ciekawe rzeczy, a ja nie znam’ :) 
Więc do dzieła, pora poznawać!

Na pierwszy rzut wybraliśmy się do restauracji usytuowanej w samym Centrum Katowic, o której istnieniu nie miałam pojęcia. 
Przyznam, że początkowo zachęciła mnie strona internetowa z pięknymi zdjęciami, ogromny plus! Jako fotograf kulinarny mam małe zawodowe zboczenie na tym punkcie, i z przykrością stwierdzam, że fotografie na stronach nawet naprawdę fantastycznych restauracji, często pozostawiają w i e l e  do życzenia... Tutaj miłe zaskoczenie, „Stare i Nowe” stanowi doskonały przykład, że da się zadbać o wizualną stronę, nawet w najmniejszych szczegółach. Super, tak trzymać! 




Print screeny ze strony internetowej restauracji Stare i Nowe. http://stareinowe.pl


Do restauracji wybraliśmy się na piechotę, jednak dla zmotoryzowanych istnieje możliwość 
zarezerwowania miejsca parkingowego, wraz rezerwacją stolika. Małe a cieszy, znów dbałość o detale. 

Wystrój przyjemny. Kojarzył mi ciut z klimatem alpejskich restauracji w Austrii, ciepłe kolory, drewno, ładne białe obrusy, półeczki z (całkiem sporą) ekspozycją wina. Na stolikach i szerokim parapecie zapalone świeczki, małe i duże, i w ogóle - świetne (!) światło. Rzadko to mówię, ale naprawdę dobre oświetlenie w połączeniu z nieco rustykalnym wystrojem i ogromnym oknem przy którym siedzieliśmy, powodowały, że czułam się w tym wnętrzu w y j ą t k o w o dobrze. 





Kolejną rzeczą, która podobała mi się tak bardzo, że nie mogłam się napatrzeć, jest menu. Prosto i oryginalnie! Zamiast podniszczonego futerału (wiecie o czym mówię) z zalaminowanymi kartami - duża papierowa kartka. Niczym z gazety. Dwustronna, składana, piękna! Całość bardzo przejrzysta, szczególnie fajnie oznaczone dania wegetariańskie (wegańskie? wybaczcie moją ignorancję, jestem mięsożerna).
Powiem jeszcze, że ilość pozycji w menu też podsyciła moją ciekawość. Otóż ilość pozycji .. bardzo odpowiednia. Nie za duża. I dobrze! Przerażają mnie nieco miejsca w dwudziesto-stronicowym menu, no jak to? Dobra ilość, ciekawe zestawiania. Dania utrzymane z tonacji Europejskiej kuchni fusion. 

Na całe menu możecie zerknąć sobie na stronę - klik; my z naszym Grouponem (cena 79,99 za 3-daniową ucztę dla dwóch osób) mieliśmy do wyboru:

Zupy:
  • krem cebulowy
  • krem z grillowanych warzyw 
Danie główne:
  • polędwiczka wieprzowa faszerowana grzybami leśnymi, orzechami i serem z puree truflowym
  • falafel z grillowanymi warzywami i panierowanymi krążkami cebuli
  • pstrąg pieczony w maśle kaparowym, ziemniaki pieczone w chrzanie
  • filet z drobiu faszerowany suszonymi pomidorami, smażony w miodzie i sezamie, podawany z ryżem jaśminowym 
Deser:
  • parfait (semifredo): mrożony, włoski deser na bazie chałwy sezamowej z gorącym sosem z malin
  • ciasto dnia (własny wyrób)



Powybieraliśmy tak, żeby pokosztować jak najwięcej, to zrozumiałe :-)

I znów, duży plus za obsługę, Pani miła i sympatyczna, absolutnie nic do zarzucenia. 
Do picia wybraliśmy po grzanym winku, zjawiło się szybko, gorące i ładnie podane, ze świeżą pomarańczą i goździkami. 





Na zupy też nie czekaliśmy długo, oczywiście dwie różne, do podziału. Cebulowa, powiedziałbym klasyczna francuska, z wyczuwalnym tymiankiem i zapieczoną serową grzanką. Gorąca i smaczna. 
Zupa krem z grillowanych warzyw, ciekawa. Przyznam że nigdy wcześniej takiej zupy nie jadłam. Trudno mi było zidentyfikować z czego zrobiona jest ta ‚zielona’ część talerza, wyczuwałam bakłażana z czymś :) Dziwne zielone kluseczki oddzielały dwie części zupy. Wszystko smaczne, musiałam jedynie ciut dosolić, ale to już kwestia gustu. 








Danie główne, czyli to, na co czekałam najbardziej. Dla mnie - polędwiczka z grzybami leśnymi i orzechami. I puree truflowe. Wszystko co uwielbiam, moje smaki. Polędwiczka mięciutka i pyszna, farsz grzybowy z orzechami dobrze zrobiony i doprawiony, jego ilość też odpowiednia. Naprawdę fajna kompozycja. Zastrzeżenia mam jedynie do puree, które aczkolwiek zupełnie poprawne, na pewno nie było truflowe :) W ziemniakach trufli nie wyczułam, nie wyczułam nawet oliwy truflowej, bo tego prawdę mówiąc się spodziewałam. 

Druga potrawa, kurczak - super! szczególnie urzekła mnie cieniutka zielona fasolka szparagowa z podprażonym sezamem, tak smaczne że na pewno wykorzystam ten pomysł i we własnej kuchni. Kurczak soczysty, z ładnie zarumienioną skórką, w środku od serca napakowany suszonymi pomidorami. 
Wszystko gorące i ładnie podane na białej porcelanowej zastawie. 
Dodam jeszcze, że porcje były naprawdę solidnej wielkości i po skończeniu dania numer dwa byliśmy już naprawdę pełni. 






A tu jeszcze deser! 
Semifredo z chałwą, bardzo smaczne. Fajnie połączenie ciepłe - zimne. Gorące maliny smakowały bardziej jak wiśnie :) ale mogę się mylić :). Sernik, kawałek gigant, ewidentnie domowej roboty. Ciut jak na mój gust za bardzo zbity, chociaż całkiem smaczny. 
Estetyka deserów nie do końca trafiała w mój gust, troszkę za bardzo nadziabdziane, ale tu już się trochę czepiam.
Moim deserowym faworytem był krem czekoladowy pięknie (dla odmiany) podany w wysokim kieliszku. Lekka i delikatna konsystencja, w smaku mocno czekoladowy. Pani przyniosła nam go extra, jako prezent od restauracji. Miła niespodzianka na zakończenie przyjemnego wieczoru, dziękujemy! 







Ogólne wrażenie, bardzo b a r d z o  pozytywne! Wyjątkowo przyjemnie spędzony czas przy naprawdę smacznym jedzeniu. 
Wspomnę jeszcze, że ceny w restauracji są naprawdę przystępne, zupę zjemy za ok 12 zł, danie główne plasują się w okolicy 30 zł. Fajną opcją jest też spory wybór win, może skusimy się następnym razem. 
Dziękujemy też za fantastyczną obsługę! 


Pozdrawiam ciepło i polecam! 


ul. Chorzowska 7B, 
Katowice
restauracja@stareinowe.pl


poniedziałek, 23 lutego 2015

Kazachskie pilaf z wołowiną. Kulinarne podróże Electrolux!

\


Ten pilaf to jeden z moich zimowych faworytów! 
Banalnie proste do zrobienia, potrzeba tylko trochę czasu - wołowina musi być naprawdę miękka. 
'Gotowane' w ryżu i bulionie CAŁE główki czosnku nadają całości NIESAMOWITY smak, naprawdę, jedna z lepszych jednogarnkowych potraw ever! :)

Po przepis zapraszam na stronę Electroluxa - klik

Naprawdę polecam! 



niedziela, 22 lutego 2015

Pavlova z kremem mascarpone i granatem (White pavlova with mascarpone cream and pomegranate seeds).




Wolny weekend ładuje moją wewnętrzną baterię. 
Niewiarygodne, jak  m a ł o (mi) trzeba żeby porządnie się zregenerować..! Po ciężkim treningowym tygodniu, gdzie w piątek jestem tak zmęczona, że trudno mi ruszyć ręką, nogą, m ó z g i e m, dobry sen i trochę świeżego powietrza za miastem robią cuda. 
Granatowe niebo, późne, ciepłe barwą promienie słońca i lodowaty wiatr. Na nogach... biegówki! Tak, to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, hihi kto by pomyślał że te cieniutkie nartki zabiją mi ... tricepsa :) Ciekawe doświadczenie. Po ponad dwudziestu latach jeżdżenia na nartach przypomniałam sobie jak bolą upadki, i jak to jest nie mieć nad czymś kontroli :) 
Początki zawsze są trudne. 
Po kilku kilometrach mknęłam już jak struś pędziwiatr (a przynajmniej takie miałam wrażenie ;-) )! Po zdjęciu nart nadal pozostał odruch posuwistego kroku :))
Polecam spróbować, jak kiedyś będziecie mieli okazję! 

(dla zainteresowanych, krótki filmik ze mną, mistrzynią nart biegowych ;p w roli głównej obejrzeć możecie tutaj - klik :) )

A kulinarnie - dziś kolejna beza. 
Z każdą kolejną przekonuje się jakie to proste! Tym razem torcik bezowy z kremem mascarpone i świeżym granatem, świetnie przełamującym słodycz. 




Pavlova z kremem mascarpone i granatem. 



Beza:

białka oddzielone z 6 jajek 
280 g cukru
1 łyżeczka mąki ziemniaczanej
1 łyżeczka białego octu winnego

Waniliowy krem mascarpone:

125 g sera mascarpone
2 łyżki drobnego cukru
125 ml śmietanki kremówki (30% tłuszczu), dobrze schłodzonej
ziarenka wyłuskane z 1/2 laski wanilii

Na wierzch:
pestki wyłuskane z 1 owocu granatu


Piekarnik nagrzewamy do 120 st C. 
Blachę wykładamy papierem do pieczenia. 

W dużej misce ubijamy na sztywno białka, stopniowo, łyżka po łyżce dodajemy cukier, miksujemy aż cukier zupełnie się rozpuści - piana będzie gęsta, sztywna i błyszcząca. Uwaga! Nie martwcie się że ‚przebijecie’ białka - nie ma takiej możliwości, im dłużej ubijamy tym lepiej :)
Na sam koniec ubijania, dodajemy mąką ziemniaczaną i ocet. 

Pianę wykładamy na papier do pieczenia formując okrąg, szpatułką nadajemy bezie pożądany kształt. 
Pieczemy przez 20 - 30 minut w 120 st., następnie zmniejszamy temperaturę do 100 st C i suszymy bezę przez ok 3h. Beza ma pozostać jasna, chrupiąca na zewnątrz, miękka i delikatna w środku. Jeśli widzicie że zaczyna się rumienić, zmniejszcie jeszcze temperaturę - każdy piekarnik jest inny. 

W międzyczasie przygotowujemy krem mascarpone. 
Wszystkie składniki miksujemy, aż do uzyskania gęstego kremu - ok 3 - 5 minut. 

Gotową bezę studzimy, na środek delikatnie nakładamy krem i pestki granatu. Pałaszujemy z uśmiechem :-)


Smacznego! 






•                 •                •





White pavlova with mascarpone cream and pomegranate seeds. 



For the meringue:

6 egg whites
280 g caster sugar
1 tsp white wine vinegar
1 tsp cornflour

For the mascarpone cream:

125 g mascarpone
2 tablespoons caster sugar 
125 ml whipping cream (30% fat),chilled 
seeds of half a vanilla pod 

For the top:

seeds from one ripe pomegranate


Preheat oven to 120 C degrees. 
Line a baking tray with a non stick paper. 

Whisk the egg whites with a hand mixer until they form stiff peaks, then whisk in the sugar, 1 tbsp at a time, until the meringue looks glossy. Whisk in the vinegar and the cornflour. 
Spread the meringue on the baking tray, forming a circle with a rubber spatula. Bake in 120 C degrees for 20 - 30 minutes, than reduce the temperature to 100 C degrees and let the meringue dry for about 3 hours. Meringue is suppose to remain white, crispy on the outside, soft and tender on the inside. If you see that it starts to turn goldenbrown, reduce the oven tempareture even more - each oven is different. 

In the meantime, prepare the mascarpone cream. Mix all the ingredients until a thick cream - about 3 - 5 minutes. 

Spread the mascarpone cream over the cool meringue, decorate it pomegranate seeds. 



Enjoy!

czwartek, 19 lutego 2015

Sałatka z quinoa, ciecierzycą, pieczoną dynią i granatem (Salad with quinoa, chickpeas, roasted pumpkin and pomegranate seeds)





Tą sałatkę zrobiłam na 'imprezę' urodzinową P. 
Chciałam czegoś ciekawego, intrygującego, może ciut orientalnego, a zarazem w miarę prostego do zrobienia. 
I mam! Sałatka jest przepiękna, quinoa, cieciorka i granat wyglądają trochę jak kolorowe koraliki, cudo. Fajny dressing z dodatkiem tahini nadaje lekko orientalny, bliskowschodni posmak. 
Śmiało modyfikujcie składniki według uznania! Będą tu pasowały wszelkiego rodzaju orzechy, grillowany kurczak, natka pietruszki, kozi ser zamiast fety. 

Polecam! 





Sałatka z quinoa, ciecierzycą, pieczoną dynią i granatem. 
(inspiracja - ten przepis)




Składniki na sałatkę:

1/2 dyni piżmowej 
200 - 300 g brukselek
1/2 szklanki ciecierzycy (ugotowanej lub z puszki)
1 dojrzały granat
5 łyżek ugotowanego quinua
1/2 kostki sera feta, pokrojonego
2 garście rukoli (można zastąpić roszponką)


Składniki na sałatkę:

oliwa extra vergine
2 łyżki soku z cytryny
2 ząbki czosnku, przeciśnięte przez praskę
2 łyżki pasty sezamowej tahini 
sól i świeżo mielony pieprz, do smaku



Dynię obieramy ze skóry, kroimy w kostkę. Rozkładamy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia, skrapiamy oliwą, solimy. 
Pieczemy w 180 - 200 st, aż dynia będzie miękka i lekko zarumieniona (ok 20 - 30 minut, w zależności od wielkości kawałków). 
Brukselki przekrawamy na pół, odcinamy dolną część - listki powinny łatwo od siebie odchodzić. Na patelni rozgrzewamy oliwę, smażymy brukselki na wolnym ogniu, przez ok 10 - 15 minut - powinny być miękkie ale wciąż zachowywać swoją strukturę. 

W dużej misce umieszczamy upieczoną dynię, brukselki, quinoa, ciecierzycę, rukolę, fetę i granat (część pestek zachowujemy do dekoracji), delikatnie mieszamy. 
W małej miseczce przygotowujemy dressing - mieszamy oliwę z tahini i sokiem z cytryny, dodajemy czosnek, doprawiamy solą i pieprzem. 
Dressingiem polewamy sałatkę. 
Podajemy posypaną pozostawionymi pestkami granatu ( wygląda pięknie! ), z kromkę świeżego pieczywa. Pyszna solo, lub jako ciekawy dodatek do mięsa. 


Smacznego! 









•               •                •



Salad with quinoa, chickpeas, roasted pumpkin and pomegranate seeds.
(inspiration - this recipe)

1/2 butternut squash
200 - 300 g brussels sprouts
1/2 cup chickpeas (cooked or canned)
1 ripe pomegranate
5 tablespoons of cooked quinoa
1/2 cube of feta cheese, chopped
2 handfuls of arugula (or any salad You like)

extra virgin olive oil
2 tablespoons lemon juice
2 cloves garlic, crushed
2 tablespoons tahini sesame paste
salt and freshly ground pepper, to taste



Peel the pumpkin, cut into cubes. Spread on a baking tray lined with baking paper, sprinkle with olive oil, season with salt.
Bake at 180 - 200 ° until the pumpkin is soft and slightly browned (about 20 - 30 minutes, depending on the size of the pieces).
Brussels sprouts cut in half, cut off the lower part - the leaves should easily come away from each other. Warm up the olive oil in a frying pan, fry brussels on a low heat for about 10 - 15 minutes - they should be soft but still keep their structure.

In a large bowl, place the baked squash, brussels sprouts, quinoa, chickpeas, arugula, feta and pomegranate (keep some seeds for decoration), mix gently.
In a small bowl, prepare dressing - mix oil with tahini and lemon juice, add the garlic, season with salt and pepper.
Pour dressing over salad.
Serve sprinkled with pomegranate seeds (it looks beautiful!), preferably with a slice of fresh bread. Delicious solo, or as an interesting side dish with the meat.


Enjoy! 


wtorek, 17 lutego 2015

Dzień kota. I słów kilka (!) o kotach. I o specyfice mięsożercy :)

Emisia z resztką obiadu :)

Dziś przy porannej kawie, przeglądając news feed na fb, natknęłam się na posty dotyczące Dnia Kota. Uśmiechnęłam się, pogłaskałam Moje. Moje mają Dzień Kota co dzień, pomyślałam. 


źródło obrazka: http:tezpotrafierysowac.blogspot.com



A potem, pomyślałam sobie, że już od dawna chciałam Wam tu o nich trochę popisać, tak od siebie, od serca. Bo ciężko jest moją osobę wyizolować od kotów, odkąd je mam, są tak ważną częścią mnie, że trudno mi myśleć i mówić o sobie inaczej niż o kociej mamie :) Kto mnie zna, wie. Każdy kto ma ze mną w ten czy owy sposób do czynienia wie, że jest Emi i jest Wituś. No, nie? Przyznajcie się :-) 

Emi jest śnieżnobiała, ma na główce trzy czarne kleksy i pręgowany, jakby ‚doczepiony’ ogon. Jest dziewczyną i pięknie pozuje do obiektywu. 
Witek jest biało bury. Jest wcieleniem kociego łobuza, wiecznie kombinuje co by tu napsocić, czasem chce zabić siostrę, a potem skrupulatnie ją wylizuje i tuli. 
Emi prawie nie gada, za to mruczy jak traktor. Śmieję się, że całe wokalne możliwości wkłada w mruczenie. Czasem powie, jak jest głodna. 
Witek mruczy cichutko i subtelnie, czasem grucha jak mały gołąbek :) Gada non stop, do siebie i do nas, chodzi i gada, bawi się i gada. Zawsze odpowie jak go zagadujemy. Wszystko rozumie, chodzi za P. jak mały psikot i na zwołanie wskakuje na ramię (tak z podłogi! I tylko Piotrkowi!) 
Emi uwielbia masło i oliwę, nie popuści nawet jednej kropelce. Do czysta wylizuje nóż do smarowania masła. Wylizuje też do czysta swoją miseczkę, i podłogę pod miseczką i miseczkę brata też. 
Wituś uwielbia wszystko, je szybko i zagląda do miski Emi, czy czasem nie ma lepiej, więcej? 
Oba uwielbiają siedzieć w otwartym, zabezpieczonym kocim oknie. Wylegiwać się na słoneczku, albo napuszone jak dwie kulki marznąć na wietrze (muszę wspominać jak marzniemy wtedy my..?!). Nie ma opcji żeby nie otworzyć okna, oba domagają się tego codziennie, tuż po śniadaniu. 
Emi poluje na plamki światła, śpi ze mną nosek w nosek, wstaje kiedy ja, i kładzie się ze mną. Wituś poluje na wszystko, jest silny i mega wysoko skacze. Codziennie przychodzi pociumać uszko.. (ssie płatek ucha, tak już ma od dziecka...), czasem śpi na Piotrka głowie, czasem gdzie indziej.





Dużo pisania by było, gdybym zaczęła opowiadać. Wiecie co? Materiału jest spokojnie na kolejnego bloga (!) i kto wie czy kiedyś tego projektu się nie podejmę. Ale to nie na teraz, nie na tutaj. 
Koty adoptowaliśmy ( ja i P. ma się rozumieć. Z góry Cię kochanie przepraszam jeśli nie zawsze używam zwrotu Nasze koty. Oczywiście, że nasze! A jednocześnie też Moje. I Twoje też :) ), już prawie dwa i pół roku temu. Było dużo wątpliwości i przyznam, że głównie z mojej strony, wielki lęk przed odpowiedzialnością ( tu, pewnie uśmiechają się wszyscy, będący rodzicami :-) ). Całe niemal życie miałam pieska, i nic, ale to kompletnie nic o kotach nie wiedziałam. Kiedy padała decyzja, weszliśmy na stronę Fundacji Adopcyjnej ( w naszym przypadku była to Szara Przystań), jak dobrze że są fundacje, które robią dla tych cudnych drapieżników tyle dobrego! I zobaczyliśmy je na zdjęciach. Małe, białe stworki z trójkątnymi mordkami, uszami - gigantami i sterczącymi antenkami w miejscu ogonków :) Takie dwa łobuzy :) Nasze Ci one! 
Pamiętam jak pierwszy raz przytuliłam maluchy...Łzy w oczach i wzruszenie. Potem już tylko gigantyczne pokłady miłości i cierpliwości, aż czasem sama się sobie dziwię hehe :)





A potem... zaczęłam czytać. 
Najpierw w ‚polskim internecie’, potem anglojęzyczne opracowania. Potem naukowe artykuły o biochemii kociego organizmu, o specyfice funkcjonowania mięsożercy i łowcy. Bo nie zapominajmy, że taki właśnie nasz domowy kot jest - i wiele się tu od dzikich kotów nie różni. Ba, nie różni się wcale! Kotowate pozostają najdoskonalszymi drapieżnikami stworzonymi przez naturę. I jeśli przyjąć do wiadomości, z całymi jego konsekwencjami, ten prosty fakt, cała reszta jest już logiczna i przyjemna. Nie mam zamiaru Wam tu serwować wykładu na temat żywienia mięsożercy, tak jak powiedziałam wcześniej, to dużo materiału. Choć przyznam, że zaczęłam już tłumaczyć co niektóre artykuły, więc może takie rzeczy też kiedyś się tu (bądź na innym, kocim blogu) pojawią. Jeśli macie koty, i jesteście czegoś ciekawi, czy chcecie o coś zapytać - piszcie śmiało! Chętnie na takie pytania odpowiem. 
Co niektórzy zapytają pewnie, za kogo Ty się uważasz?! Przecież nie jesteś weterynarzem?! 
Też bez rozwodzenia, odpowiem; rozejrzyjcie się po gabinetach weterynaryjnych w Polsce. Co zobaczycie? Royal Canin, tudzież Hills. Podpowiem tylko że ‚pet food companies’ to trochę jak firmy farmaceutyczne, idą za tym wszystkim ogromne (!) pieniądze, i to, że Wasz weterynarz poleca Waszemu Kotu Rolaya dla kastratów, nie znaczy że jest złym lekarzem. Stop. Choć trochę może tak... Ale tak już tutaj jest, fajnie jest wiedzieć swoje i robić swoje...
Więc do rzeczy. Kilka podstaw. Jeśli chcecie więcej, piszcie na pirv.  

A. 

Kot jest m i ę s o ż e r c ą. Mięsożercy jedzą... mięso! Tak, ta zaskakująca prawda jest podstawą do całej reszty. Sprawdź skład swojej suchej karmy. Ile ma węglowodanów? Ile czegoś, co producenci nazywają ‚mięsem’? I pytanie do Ciebie, czy jadłbyś takie ‚mięso’, gdybyś był kotem?... Kot to drapieżnik, a drapieżnik to nie kura żeby ją za przeproszeniem tuczyć węglowodanami. Wybaczcie dosadność, ale aż się denerwuję jak o tym myślę. Jedynymi węglowodanami kota w naturze, jest treść pokarmowa ofiary. Czyli nie więcej niż 2% całego spożywanego ‚posiłku’. Reszta to... mięso, podroby, kości, skóra; czyli białko, tłuszcze, sole mineralne.

‚Ale moja sucha karma ma dobry skład’ powiecie. Zgadzam się, są suche znacznie lepiej zbilansowane, z godziwą ilością ‚mięsa’ i względnie małą węgli (np zredukowaną z 60 do ‚jedynie’ 20%... ). Co dla kota i tak jest (dużo!) za dużo. Ale jest jeszcze jedna sprawa.... - czyt. punkt B. 

B. 

Kot w naturze pobiera płyny z pożywienia. Tak, z p o ż y w i e n i a. Czyli wróć punkt a - z mięsa, z ofiary. Ciało ofiary ma przecież ponad 80% wody, tak i nasze btw. Sucha karma? Jak sama nazwa wskazuje jest s u c h a ; 8 - 10% wody. Wniosek? Ciągłe, permanentne odwodnienie kota, który pijąc, próbuje uzupełnić ogromny deficyt wody. Stąd już tylko krok od najczęstszej przyczyny powstawiania kamieni w pęcherzu. Za mało wody = zagęszczenie moczu = wytrącanie soli mineralnych. 
Moje koty nie piją de facto wcale. Wysikują hektolitry, są zdrowe i wesołe. Każdemu, kto nie wierzy - zróbcie eksperyment. Odstawcie suche, dajcie kotu mięso. Może być puszka dobrej jakości (o tym zaraz) lub trochę surowego. Poobserwujecie. Gwarantuję, że przestanie pić i zacznie więcej sikać :) Tak powinno być! 

C.

Koty w naturze są chude! Widzieliście kiedyś otyłego lwa?... I jak myślicie, skąd bierze się w społeczeństwie epidemia otyłości kotów? Kocia cukrzyca? Kamienie? W większości przypadków (nie mówię że zawsze!) z nieprawidłowego żywienia... Kot nie potrzebuje węgli, ergo jego organizm nie jest przystosowany do ich sensownego wykorzystania. Całość cukrów jest magazynowana w tkankę tłuszczową.

Pewnie część z Was jest przekonana że to przez kastrację :-) A czy Twój weterynarz nie polecił Ci czasem suchej, s p e c j a l i s t y c z n e j karmy dla kastratów. Jeśli tak, patrz wyżej - masz odpowiedź. Kocia karma dla kastratów, (niby) zapobiegająca powstawianiu kamieni, kochani, no niestety taka karma działa właśnie zupełnie odwrotnie... I kółko ładnie się zamyka. 

I jest dużo, dużo więcej! 

Powiem tak. Emi i Witek jedzą surowe mięsko (skrzydełko z kością i skórą - jest idealne! zawiera wszystkie składniki pełnowartościowego kociego posiłku, we właściwych proporcjach), surowe podroby (uwielbiają serduszka), Witek przepada za wołowiną, Emi za rybami. Jedzą też puszki, których skład jest przeze mnie policzony i przeliczony (bo producenci nie mają obowiązku podawać procentowej ilości węgli) i mają różne tricki na to żeby nas zwieść (np. 90% mięsa!). Trzeba liczyć. To proste, piszcie jeśli chcecie więcej szczegółów. Dla zainteresowanych, mogę nawet przesłać listę produktów naprawdę dobrej jakości - będę spokojna o Wasze koty jeśli będą takie puszki jadły :) 
Witek i Emila są zdrowe, mają błyszczące futra i czyste ząbki. Oba są wysterylizowane (mimo że to naprawdę nieprzyjemne, nie było wyjścia :( ), szczupłe i umięśnione jak dwie małe pantery. 
Jedzą dwa lub trzy razy dziennie, w sumie dostając ok 200 g mięsa na kota (zasada jest prosta, 50 - 60 g mięsa na 1kg dorosłego kota). 

I wiem, doskonale wiem że na suchym jest łatwo, wystarczy sypnąć raz dziennie :) Rozumiem to, naprawdę! Ale wybieram zdrowie i dobre samopoczucie zwierzaków, niech mają dobre życie, skoro już zdecydowałam się je mieć i kochać. 

„Nie stać mnie” słyszałam czasem jako odpowiedź na moje rady. Mylisz się. Skrzydełko kosztuje 60 - 80 gr. 100 g serc - trochę ponad złotówkę. Policz, ile wydajesz na suche? A ile wydasz w przyszłości na weterynarza?

Nikogo nie krytykuję i nie namawiam. To Wasza decyzja. 
Oczywiście cały tekst jest mojego autorstwa i powstał na podstawie mojej wiedzy o kotach, mojego czytania, liczenia i dociekania. 
Nie jestem lekarzem weterynarii. 

Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam. Jeśli chcecie coś zmienić w żywieniu swoich małych mięsożerców, piszcie! Jeśli tylko będę wiedziała, chętnie odpowiem na Wasze pytania, czy wątpliwości. 
Jeśli chcecie poczytać czy dowiedzieć się więcej, tutaj jest strona, z której w dużej mierze się uczyłam. Artykuły są napisane przystępnym językiem, poczytajcie jeśli potrzebujecie bardziej niż ja wiarygodnego autorytetu :)

A może chcecie żebym pisała też o kotach tutaj? 



Pozdrawiam Was Kochani i Wasze Koty :)

ps. I kilka zdjęć, z dosłownie "przed chwili" :) 
Więcej fotek moich kocich dzieciaków znajdziecie na moim Instagramie - klik. 









poniedziałek, 16 lutego 2015

Beziki z kremem cytrynowym (Lemon curd meringues).




Odkąd P. obdarował mnie palnikiem gastronomicznym :), w lodówce nieustannie zalega miseczka pełna białek do wykorzystania :-) 
Tak, tak, zajadam się creme brulee i dobrze mi z tym bardzo! 
Sprawdzony przepis na to francuskie cudo już niebawem, a dziś - przedstawiam Wam efekt utylizacji pozostałych białek... Przyznacie, że całkiem ładna utylizacja? 

Porcja lemon curd z tego przepisu jest całkiem spora, jeśli chcecie kremu cytrynowego tylko do przełożenia bezików - zróbcie z połowy ilości, spokojnie wystarczy. 
Ja robię więcej i wyjadam go dużą łyżką, prosto z lodówki :-) mmmm....



Beziki z kremem cytrynowym. Pyszne! 


Beza:

białka oddzielone z 6 jajek
280 g cukru
1 łyżeczka mąki ziemniaczanej
1 łyżeczka białego octu winnego


Lemon Curd

2 jajka 
2 żółtka
100 g cukru
sok wyciśnięty z trzech cytryn
120 g zimnego masła


Piekarnik nagrzewamy do 110 st C. 
Blachę wykładamy papierem do pieczenia. 

W dużej metalowej misce ubijamy na sztywno białka, stopniowo, łyżka po łyżce dodajemy cukier, miksujemy aż cukier zupełnie się rozpuści - piana będzie gęsta, sztywna i błyszcząca. Uwaga! Nie martwcie się że ‚przebijecie’ białka - nie ma takiej możliwości, im dłużej ubijamy tym lepiej :)
Na sam koniec ubijania, dodajemy mąką ziemniaczaną i ocet. 

Za pomocą łyżki lub rękawa cukierniczego nakładamy na blachę beziki; ja osobiście lubię ich nieregularne kształty, efekt nakładania łyżką. 
Pieczemy przez ok 1,5 - 2h. Beziki powinny pozostać jasne, chrupiące na zewnątrz, lekko ciągnące, miękkie w środku. Jeśli widzicie że zaczynają się rumienić, zmniejszcie jeszcze temperaturę ( do 100 st C) - każdy piekarnik jest inny. 

Przygotowujemy krem cytrynowy. Do garnuszka wbijamy jajka i żółtka, dodajemy cukier i sok z cytryn, starannie mieszamy. 
Garnek ustawiamy na małym (najmniejszym!) ogniu, powoli mieszając, podgrzewamy. Uwaga! Najlepiej użyć tutaj rondla o grubym dnie - nie przypalimy wtedy kremu. 
Wciąż mieszając dodajemy po kawałku masło. 
Podgrzewamy aż krem wyraźnie zgęstnieje, nie przestajemy mieszać! Zdejmujemy z ognia, odstawiamy do wystygnięcia. Jeśli mimo mieszania utworzyły nam się grudki, przecieramy lemon curd przez sito. 

Gotowe beziki studzimy, przekładamy kremem cytrynowym. 


Smacznego! 







•                •                •


Lemon curd meringues.


Meringue:

6 eggwhites
280 g sugar
1 teaspoon cornstarch
1 teaspoon white wine vinegar


Lemon Curd

2 eggs
2 egg yolks
100 g sugar
juice of three lemons
120 g cold butter


Preheat oven to 110 C degrees. 
Line a baking tray with a non stick paper. 

Whisk the egg whites with a hand mixer until they form stiff peaks, then whisk in the sugar, 1 tbsp at a time, until the meringue looks glossy. Whisk in the vinegar and the patato flour. 

Form the meringues on the baking tray, using a spoon or a piping bag. Bake in 110 C degrees for 1,5 - 2 hours. Meringue is suppose to remain white, crispy on the outside, soft and tender on the inside. If you see that it starts to turn goldenbrown, reduce the oven tempareture even more - each oven is different. 

Prepare the lemon curd. Mix the eggs, egg yolks, sugar and lemon juice in the saucepan.
Cook over the low heat, stiring constantly. Note! It's best to use a saucepan with a thick bottom - we won't burn the curd.
Add the butter gradually, keep stiring.
Heat the curd until thickened and smooth. Remove from the heat and put aside to cool down. If you, by any chance, have any lumps in the curs, strain it through a sieve.

To assemble, sandwich a small amount of lemon curd between two meringues.




Enjoy!