Jeśli miałabym wybrać typowo s z w e d z k i deser - wybrałabym właśnie kannelbullar.
Kwintesencja skandynawskiego deseru.
Zajadałam się nimi również w Norwegii, tam sprzedawana były pod trochę inną nazwą. Ale pachniały cynamonowo i smakowały bardzo podobnie.
W każdym razie, są bajecznie pyszne. Jest w nich wszystko, co lubię w słodkich wypiekach. Miękkie, mocno maślane drożdżowe ciasto, dużo aromatycznego nadzienia, chrupiąca, brązowa skórka. Trudno się od nich oderwać, zwłaszcza gdy mam do dyspozycji c a ł ą blachę, jeszcze ciepłych bułeczek.... :)
Piekłam w nocy. I tak, jadłam jeszcze ciepłe, jeszcze później w nocy. Dokładnie tak jak ponoć 'nie wolno'... Jadłam też na śniadanie, odwijając ślimaczka i maczając w kawie. Kęs za kęsem. Do powtórzenia, i to nie raz!
Bułeczki przygotowałam w ramach Kulinarnych Podróży Electrolux'a.
Po przepis zapraszam Was tutaj - klik.
P o l e c a m !
wspaniałe, uwielbiam te bułeczki!
OdpowiedzUsuńzapraszam: http://iluminatium-mundi.blogspot.com/ :)
Moja Droga Imienniczko :-) Ja również je uwielbiam, ba! powiedziałabym nawet że mam do nich wyjątkowy sentyment :) Może też upieczesz?
UsuńWierzę, że są pyszne, tak też wyglądają; )
OdpowiedzUsuń:-*
Usuńq9b64k1o17 p4p49w4d46 b7q08w8p08 s0z69o3q17 p6q11v5e21 o0p53u7z20
OdpowiedzUsuń